"Nawet jeśli wszystko się skończy" jest książką, która mnie zafascynowała dopiskiem na dole okładki. "Znajdujemy się na granicy czegoś, czego ludzkość nigdy dotąd nie doświadczyła". W tym miejscu powstrzymałam się również od przeczytania opisu, ponieważ chciałam aby mnie zaskoczyła treść i wszystko to, co znajdę w środku. Założyłam, że może to być nieco apokaliptyczna wizja świata, ale książka znalazła się w kategorii kryminał, sensacja, thriller więc od razu porzuciłam też myśl, że może to być sci-fi czy wizja post apokaliptycznego świata. Czy miałam rację?
Więc o czym właściwie jest ta książka? Przenosimy się do Szwecji i bardzo aktualnego stanu rzeczy czyli coraz wyższych temperatur, które zwiastują, że z naszym klimatem nie dzieje się dobrze. Poznajemy Didrika, którego plany życiowe, nawet te najbardziej błahe jak planowanie urlopu, zostają wywrócone do góry nogami przez pożary. Jest to jeden z czterech bohaterów, którzy tworzą narrację w tej książce. Każdy jest inny i prowadzi zupełnie inne życie i ma inne podejście do katastrofy klimatycznej. Poznajemy również nastolatkę, ledwie czternastoletnią, ale bardzo dojrzałą, influencerkę, której w zasadzie jest wszystko jedno co się stanie, bo jej zasięgi są dla niej najważniejsze, a także człowieka, który kolokwialnie mówiąc ma w nosie wszystko i spędza czas na swojej łódce. I teraz wyobraźcie sobie, że wokół nich panuje totalny chaos, pożary i panika... wszystko ma się zmienić, a losy tych ludzi mają się niespodziewanie spleść.
To taka opowieść bardzo aktualna i wręcz nieco niepokojąca, ale przede wszystkim autor nie nastawił się na uświadamianie czytelnika do czego dążymy jako ludzkość i jakie skutki mogą być wyniszczenia planety, a wręcz przeciwnie, bo stworzył fabułę, gdzie główną rolę odgrywają ludzie, ich uczucia, decyzje. To wszystko układa się w thriller, co jest ogromną zaletą, bo nie chodzi tu o to abyśmy się złapali za głowę i zrobili rachunek sumienia, a o to żeby zobaczyć jakie są ludzkie reakcje i co może się wydarzyć. Czy mogło z tego być postapo? A no mogło, ale cieszę się, że jednak poszło w nieco inną stronę i nie wyszło z tego sci-fi.
Jeśli chodzi o bohaterów, to przedstawianie czytelnikowi katastrofy klimatycznej z perspektywy skrajnie różnych osobowości to strzał w dziesiątkę. Jedni nagle się boją, inni mają wszyscy w nosie, a ktoś obawia się spadku zasięgów w social media. Wbrew pozorom są to ludzie, których moglibyśmy spotkać na ulicy lub mogliby to być nasi sąsiedzi. Dlatego ta książka jest też nieco przerażająca, bo czy przypadkiem nie czeka nas to samo za moment?
Każdy dreszczowiec ma powodować, że jako czytelnicy odczuwamy niepokój, czasami nawet strach, ale nie każdy stworzony jest tak, żebyśmy też rozliczyli swoje decyzje, działania i zrobili rachunek sumienia, a przy tym żebyśmy nie czuli się pouczani niczym nieświadome dzieci. Tutaj to wszystko wplecione jest tak, że czyta się z zapartym tchem bez poczucia, że autor traktuje nas jak... głupków, po prostu.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Sonia Draga.