Lubimy opowieści – o walce dobra ze złem, o przezwyciężaniu słabości, o nadziei. Wszystko to rezyduje w naszym mózgu jako wytworze dwóch sił natury – entropii i ewolucji. Jeśli tylko dostaną dość czasu do ‘rozwinięcia skrzydeł’, to oba fenomeny doprowadzą bezład do doświadczanej wokół organizacji materii, czyli ludzkim językiem – dokonają cudu piękna zmienności. Niestety, jeśli nieskończoność jest cechą bytu, to świat nam sprzyjający jest zaledwie subtelną Myślą w bogactwie przeżyć Wszechświata. Choć powyższe zdania mogą wydać się komuś nawet pretensjonalne, cóż – tak miało być, bo to według mnie dobre podsumowanie najnowszej książki Briana Greene’a, wywołującej emocje swoją treścią i formą. Już sam tytuł, a właściwie podtytuł, wiele wyjaśnia: „Do końca czasu. Umysł, materia i nasze poszukiwanie sensu w zmieniającym się Wszechświecie”.
Sporo książek popularnonaukowych ciekawie snuje historię świata językiem fizyki – od Wielkiego Wybuchu, przez incydent niskiej entropii realizowanej wewnątrz węglowych struktur, po możliwe scenariusze końca. Greene w swoim ogólnym zamyśle nie okazał się wyjątkowy. Jest jednak kilka ALE, które tworzą z jego pracy ciekawą ofertę. Opowiadając o rzeczywistości fizykalnej, zwraca baczną uwagę na ludzki kontekst. Liczne wtręty autorefleksyjne budują w czytelniku nieredukowalne napięcie egzystencjalne wokół sensu, celowości, świadomości, skończoności. Pokazując co było, jest i będzie, autor przeprowadza zgrabną dyskusję nad prawdopodobieństwem różnych hipotez. Na każdym kroku przypomina, że nie da się ‘zbyć, zignorować, złamać’ praw fizyki. Nad całością tekstu, od początków Wszechświata, poprzez ewolucję gwiazd, samo życie, umysł, aż po przyszłe eony czasu, unosi się nieubłagana entropia. To ona determinuje kierunek zmian, choć lokalnie pozwala na odwrócenie tendencji sprowadzającej się do rozpadu wszelkich fantazyjnych postaci materii. Obecnie jesteśmy świadomymi uczestnikami walki z cieplnym bezruchem, która nabrała rozpędu, gdy biochemia zaczęła subtelnie konstruować drabinę swoistych zależności. Pięknie wypadł fragment z opisem reakcji redoks, jako podstawy życia z punktu widzenia przyswajania energii o niskiej entropii. Te kilka stron (str. 120-125) może nie zastąpi opasłego podręcznika, ale redukuje czasem zawiłe detale akademickie do istoty.
Środkowa cześć książki to próba zmierzenia się z zasadniczymi pytaniami konstytuującymi człowieka - domniemaną wolną wolą, umysłem, językiem, religią i innymi zjawiskami społecznych potrzeb zbiorowości. Ponieważ nie jest tu ekspertem, to prezentuje dominujące hipotezy. Dodatkowo robi coś, z czym trudno pogodzić się zwolennikom koncepcji holistycznych, które starają się wykazać niezależność świata emocji od dociekań nauk ścisłych. Greene, podążając za przekonaniami Pinkera, Dennetta, Carrolla czy Wilsona (*) podsumowuje jedność rzeczywistości tak (str. 191):
"Dla mnie liczy się to, że w przeciwieństwie do mojego biurka i w przeciwieństwie do mojego krzesła i kubka mój zbiór cząstek jest w stanie realizować niezwykle zróżnicowany zestaw zachowań. Rzeczywiście, moje cząstki właśnie ułożyły to zdanie i cieszę się z tego. Oczywiście ta reakcja również nie jest niczym innym jak moją armią cząstek wykonującą swoje kwantowo mechaniczne rozkazy, ale nie umniejsza to rzeczywistości uczuć. Jestem wolny nie dlatego, że sam mogę panować nad prawami fizyki, ale dlatego, że moja wspaniała wewnętrzna organizacja wyzwoliła moje reakcje behawioralne."
Ta deklaracja ciągłości współistniejących form dotyczy, według fizyka, wszystkich problematycznych styków między naukami. Choć posługują się one różnym językiem (do pewnego stopnia), to tworzą niesprzeczny zestaw zasad, które da się zredukować do prostych (w rozumieniu możliwości ich wysłowienia) zasad: termodynamiki wzrostu entropii i doboru naturalnego. Cała ludzka pomysłowość, potrzeba snucia opowieści o świecie, kreatywność w sztuce i nauce, metaforyczność a nawet religijna wspólnotowość to rozbudowana (choć ograniczona w rozumieniu pojemności informacyjnej) wielobarwność naszych potrzeb. Jeśli jest w tym magia, to taka wynikająca z racjonalnego świata. Jak widzimy kolor i jakim cudem w umyśle następuje jego prezentacja? Jakaś musi być, skoro mamy receptory czułe na określone długości fali ('czerwoność' niczym nie różni stopniem rzeczywistości od ciepła, radości,...). Jeśli to kogoś nie przekonuje, to warto się zapytać - a jak powinien 'wyglądać' kolor czerwony by proces widzenia uznał za poznany? Jako barwa zielona? Greene w snuciu opowieści o człowieku jest precyzyjny, dla mnie dodatkowo inspirujący i zrozumiały. Choć stąpa twardo po ziemi, uznaje emocjonalność za źródło ludzkiej wyjątkowości. Inspiracji szuka w hinduskich Wedach, buddyzmie, Prouście czy Beethovenie. Czerpiąc garściami z wszystkich nauk, klarownie i bardzo ciekawie referuje kondycję człowieka i jego współzależność od czynników zmienności dominujących w różnych skalach czasu i przestrzeni.
"Do końca czasu", jak wskazuje tytuł, jest podróżą. Przyszłość, tą najodleglejszą do wyobrażenia, rządzi niepodzielnie entropia i fizykalność tkanki przestrzeni. Autor opisując niewyobrażalnie odległe jednostki czasu, pyta o możliwość przetrwania umysłu (polecam bardzo ciekawy model mózgu boltzmannowskiego - str. 357-365). Kalkuluje prawdopodobieństwa zmaterializowania się mniej i bardziej przerażających scenariuszy dla Wszechświata. Ostatecznie to zjawiska mechaniki kwantowej, nawet te niesamowicie nieprawdopodobne, wydarzą się (działa tu zasada: 'jeśli masz nieskończenie dużo czasu na czekanie, to musi ostatecznie zajść każde, nawet ekstremalnie nieprawdopodobne, zjawisko').
Lektura najnowszej książki Greene'a powinna zainteresować każdy otwarty umysł. Dla bardziej 'zaawansowanych popularnonaukowo' zamieścił autor przypisy, które stanowią kopalnię dodatkowych informacji (i nawet kilku prostych wzorów). Co ważne, powinni chyba po książkę sięgać również czytelnicy, którzy wątpią w eksplikatywną siłę fizyki w odniesieniu do naszej codzienności (traktując lekturę, jako intelektualne wyzwanie do spierania się na argumenty). Z drugiej strony, autor czerpie z ustaleń każdej 'mijanej po drodze czasu' dziedziny, co powinno zaciekawić uniwersalistów. Zachwyca się rzeczywistością, pokazując subtelności zmysłowej interakcji z własnymi myślami, ale i z 'twardymi' faktami doświadczalnymi. Przestrzega jednak przed iluzorycznością zbyt daleko posuniętej mistyczności w jedności ze światem (str. 389):
"Oczekiwanie od Wszechświata, aby przytulił nas, jego przemijających dzikich lokatorów, jest zrozumiałe, ale to po prostu nie to, co Wszechświat robi."
BARDZO DOBRE - 8/10
-------
* Fizyk cytuje wiele prac, m.in. wspomnianych badaczy. Znając akurat ich publikacje, wymieniłbym tytuły: "Tabula rasa", "Świadomość", "Nowa perspektywa" i "Konsiliencja" (zgodnie z podanymi nazwiskami), bo bardzo dobrze korespondują z przekonaniami Greene'a.