"Mam taką teorię, że z wiekiem tracimy zdolność do bycia szczęśliwym."[s. 105]
Leonard Peacock jest nastolatkiem z nierówno ogoloną głową, ze starym, poniemieckim pistoletem i prezentami pożegnalnymi dla swoich przyjaciół schowanymi w plecaku, oraz z postanowieniem, że dziś, w dniu swoich osiemnastych urodzin, zabije swojego byłego przyjaciela a później strzeli siebie w głowę. Wszystko to czytelnik wie już na samym początku książki. Jak zatem widać, wstęp jest dość mocny, a emocje towarzyszące czytelnikowi już na stracie, nie opuszczają go do samego końca. Kolejne strony zaznajamiają osobę czytającą z licznymi zdarzeniami, które miały miejsce w przeszłości głównego bohatera, a które doprowadziły do tego stanu tego dnia, w jakim go poznajemy.
Autor prezentuje czytelnikowi historię młodego chłopaka, z którym los nie obszedł się łaskawie. Jego ojciec uciekła z kraju, a matka woli zajmować się wyłącznie sobą i swoją pracą, niż choć raz porządnie przyjrzeć się synowi bądź go wysłuchać. W dodatku jego najlepszy przyjaciel krzywdzi go w sposób, który niszczy wszystko. Leonard staje się outsiderem, nie potrafi z nikim szczerze porozmawiać o tym, co się stało, a jeśli już się na to odważył, to nie uwierzono mu. Bohater z biegiem czasu zdaje sobie sprawę, że ma dosyć życia, jakie wiedzie. Nie posiada przyjaciół, matka wcale nie zachowuje się jak na prawdziwą rodzicielkę przystało, a jedynymi osobami, z którymi Leonard lubi rozmawiać jest sąsiad w podstarzałym wieku oraz nauczyciel historii. Czy tak powinno być w życiu nastolatka?
"Czuję się naprawdę zagubiony, zupełnie jakbym chciał, by wszystko to się skończyło - wszystko. Jednocześnie chcę, żeby ktoś się domyślił, żeby połączył w całość wskazówki pozostawiane przeze mnie od rana, a nawet przez kilka ostatnich lat, ale nikt się niczego nie domyśla, a ja zaczynam rozumieć, dlaczego niektórym ludziom odbija i robią różne paskudne rzeczy [...]."[s. 180]
Matthew Quick po raz kolejny mnie zaskoczył. Książka ta od samego początku mnie intrygowała i byłam pewna, że przypadnie mi do gustu, jednak to, jakie uczucia targały mi podczas jej lektury i po jej zakończeniu przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Ta książka po prostu jest dobra, bardzo dobra. Leonard jest bohaterem prawdziwym, choć niecodziennym, do szpiku kości. Pierwszoosobowa narracja daje wgląd w jego najskrytsze myśli i uczucia, ukazując niepokojący stan jego psychiki. Sam bohater niejednokrotnie zwraca się także do czytelnika w przypisach, gdzie normalnie oczekiwałoby się uzupełnień lub wyjaśnień autora, bądź tłumacza - tu jednak mamy to, co Leonard chciałby nam przekazać poza główną historią, a co jest ciekawym uzupełnieniem całości.
"Wybacz mi, Leonardzie" to książka, która porusza czytelnika, zmusza do przemyśleń i wzmaga w rodzicach potrzebę baczniejszej obserwacji tego, co dzieje się z ich dziećmi. Powoduje także, że człowiek zwraca większą uwagę na ludzi wokół siebie, nie tylko na osoby, które zna, ale także na ludzi zwyczajnie mijanych na ulicy. Czy komuś zwykłe życzenie miłego dnia mogłoby uratować życie? W trakcie lektury takich pozycji, jak ta, czytelnik uświadamia sobie, że czasami zwykłe grzeczności dla kogoś mogą być na wagę złota. Autor nie stara się manipulować czytelnikiem, żeby wzbudzić w nim współczucie dla głównego bohatera, bowiem nie ukazuje go, jako pozbawionego wad czy częściowej odpowiedzialności za stan, do jakiego się doprowadził. Stara się natomiast z niezwykłą realnością przedstawić obmyśloną historię i pozwolić wyciągnąć z niej własne wnioski.
"Dzieci przypominają ślepych pasażerów - nie wiedzą, co je czeka na dalszym etapie podróży."[s. 204]
Choć książka ta nie porusza łatwych i przyjemnych tematów, to zdecydowanie warta jest uwagi. Pisarz stworzył powieść wywołującą w czytelniku wiele sprzecznych uczuć, ukazującą trudy dojrzewania, ale także zwykłego życia. Styl książki, jej język, przekazywana historia, fragmenty z listami i ich znaczenie oraz sposób narracji powodują, że jest to pozycja, która oddziałuje na czytelnika z wielką mocą. To, jak bohater łaknie ratunku i wyczekuje naprawę niewielkiego znaku czy gestu od kogokolwiek, aby przerwać ten zaplanowany ciąg zgubnych wydarzeń, a jednocześnie wytrwale utrzymuje się w swoim postanowieniu, potrafi zachwiać ludzką psychiką.
Książkę tę mogę polecić miłośnikom pisarza, ale także osobom lubiącym powieści poruszające niełatwe tematy życiowe. Autor stworzył powieść naprawdę niezwykłą, zachwycającą, ale także zasmucającą sowim przekazem. Zakończenie książki pozostawia w czytelniku niepewność po tym, czego był świadkiem, jednak także nadzieję. O nic lepszego nie mogłabym prosić po takiej lekturze; jej zwieńczenie jest idealne. A dziś, po upływie prawie miesiąca czasu odkąd odłożyłam ją na półkę, wystarczy, że tylko spojrzę na okładkę tej książki, by zbudziły się we mnie wszystkie uczucia, jakie czułam czytając ją - tak mocny miała na mnie wpływ. Przekonajcie się, czy i u Was w sercu znajdzie się dla niej miejsce.
"Mam poczucie, że się popsułem, że tam w środku wszystko przestało do siebie pasować. Jakby na świecie zaczęło brakować dla mnie miejsca. Jakbym się zasiedział na Ziemi, a wszyscy mi o tym nieustannie przypominali. Jakbym musiał się po prostu wymeldować."[s. 338]