Od zawsze interesowały mnie książki fantasy, które opisywały losy całych rodów, królestw, imperiów itp. Kiedy usłyszałam o „Namiestniczce” Wiery Szkolnikowej, od razu pomyślałam, że koniecznie muszę się z nią zapoznać. Czytałam wiele recenzji tej powieści – jedne bardzo negatywne, inne zachęcające. W tej chwili jestem już po lekturze „Namiestniczki” i nie zawiodłam się. Świat wykreowany przez Szkolnikową oczarował mnie i zupełnie pochłonął. Ponad 800 stron było prawdziwą ucztą czytelniczą.
Imperium Anryjskie w świecie Suremu zaprasza. Namiestniczka Enrissa Złotowłosa to kobieta bardzo mądra, wykształcona, a jednocześnie twarda i bez uczuć. Pewnego dnia dowiaduje się, że nadchodzi chwila wypełnienia starożytnego proroctwa. Zagłada jest już blisko, sprytni wrogowie czekają, a na podległe Enrissie ziemie spada coraz więcej nieszczęść. Czy władczyni uda się ocalić swoją krainę?
Przede wszystkim wiele osób narzekało, że powieść jest za długa, zawiera pełno niepotrzebnych scen, opisów, które niczego nie wnoszą. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Czytając „Namiestniczkę” nie nudziłam się ani przez chwilę, żałuję, że książka nie jest jeszcze grubsza. Nie znalazłam w niej zbędnych momentów, wszystko miało sens i układało się w spójną całość. Niektórych może zdenerwować duża liczba bohaterów, a co za tym idzie – wątków. Nie miałam jednak problemu z zapamiętaniem kto jest kim oraz o co chodzi. Każdy z bohaterów jest zupełnie inny, jednak wszyscy pragną szczęścia, miłości, realizacji własnych planów, chcą być „kimś”. Zgadzam się z tym, że w efekcie poświęcono każdemu zbyt mało stron i trudno jest przywiązać się do kogokolwiek, ale to taki typ książki, jednym się spodoba, drugim nie.
Bardzo ciekawa jest postać głównej bohaterki, Enrissy, jej charakter, problemy, sposób rządzenia. Ciężko tak do końca ją ocenić i stwierdzić, jaka tak naprawdę jest. Wydaje się bezwzględna, momentami okrutna, inteligentna i jednocześnie przebiegła. Kiedy coś postanowi, nie cofnie się przed niczym i za wszelką cenę dąży do celu. Właściwie nie wiadomo czy dba o dobro kraju, czy własne. Dobry władca nie powinien krzywdzić swoich poddanych, nawet jeśli miałoby to jakiś wyższy sens. Z drugiej strony wydaje się, że ona także ma swoje uczucia, marzenia, emocje, ale możliwe, iż to tylko chłodne wyrachowanie. Kilka razy zmieniałam zdanie na jej temat. Co prawda, można ją trochę usprawiedliwić – została namiestniczką z woli ojca, który kierował się własnymi ambicjami. Dla władzy musiała zrezygnować z marzeń o szczęściu i miłości. Ludzie niezadowoleni z życia, nieszczęśliwi, często robią wszystko, by losy otaczających ich osób też takie były.
W powieści znajdziecie motywy mitologiczne oraz magiczne, które dodają jej smaku. W Suremie od wieków krąży legenda o powrocie słynnego króla Eliana, którego żoną ma zostać właśnie namiestniczka (dlatego musi ona być panną i dziewicą). Lud spodziewa się także uwolnienia ósmego z bogów – Areda, Przeklętego. Znajdziecie także Białe Wiedźmy, magów, elfów. Między tymi postaciami także toczą się spory, intrygi, panują dziwne układy. Niezwykle intryguje tajemnicza księga, której podobno nie wolno przeczytać. Kolejnym magicznym motywem jest niezwykła więź wszystkich bliźniaków z rodu. Doprowadza ona do wielu nieszczęść, namiętności, zguby. Tak jest w przypadku Innuona i Ivenny, kórych miłość wyrządza szkody także innym postaciom.
„Namiestniczka” to książka pełna intryg, rozgrywek politycznych, tajemnic i uczuć. Co do tych ostatnich, zostały trochę za mało opisane, nie każdy czytelnik je poczuje. Będą morderstwa, śluby z woli rodziców, zdrady, konflikty. Czy kogoś może to zanudzić?! Na pewno kiedyś sięgnę po drugą część, a do tej także powrócę za jakiś czas. Polecam ją wszystkim, którzy lubią prawdziwą epicką fantastykę, nie powinniście się rozczarować!
recenzja także na moim blogu: kraina-ksiazek-stelli.blogspot.com