Przyznam, że moja uwagę przyciągnęła okładka. Piękna wojowniczka w złotej zbroi płytowej na tle zachodzącego słońca. „High-fantasy, bez dwóch zdań!” – pomyślałam. Całości dopełniał grzbiet, stylizowany na obity tkaniną brzeg książki. Piękności!
Kiedy wzrok padł na autora, ciekawość wzmogła się jeszcze bardziej. Wiera Szkolnikowa – musi ze Wschodu, a stamtąd żadnego fantasy damską rączką pisanego nie czytałam jeszcze!
Zakupu dokonałam bezzwłocznie, elektronicznie, na gorąco. Paczka przyszła szybko i z dumą mogę powiedzieć – warto było.
Wprawdzie pani Szkolnikowa w wieku 21 lat przeniosła się do Kanady, ale urodziła się na terenie ZSRR, czyli niemal za płotem. A gdy doczytałam, że pasją Wiery Szkolnikowej jest RPG (roleplaying games), poczułam ogromną nadzieję, że debiutująca trzytomową serią „Namiestniczka” autorka zaprezentuje coś ciekawego.
Tom pierwszy ma ponad 800 stron, co na początku przeraża, ale zadziwiająco szybko się czyta. Może to zasługa krótkich rozdziałów, czcionki słusznego rozmiaru, a może zwyczajnie – książka wciąga jak czarna dziura. Od piątku wieczorem pochłonięcie całości zajęło mi jeden weekend.
Co znajdziemy w tomie?
Na początku wydrukowano mapę krainy, w której toczy się akcja. Niestety, grafika wygląda jakby była robiona na szybko i „na brudno”. Może to był zamysł autorki, mi wydaje się być po prostu nieestetyczna.
Styl pisania jest rzeczowy, chociaż bez wątpienia kobiecy . Dotyczy to zwłaszcza fragmentów rozmyślań i walk wewnętrznych bohaterów. Autorka buduje portrety psychologiczne, w książce brak jest czarno-białych postaci, za to ich galeria jest oszałamiająca. Rodzinne koneksje, grzeszki i tajemnice, miłości i nienawiść – wszystko przedstawione jest ze smakiem. Jedynym (rzadkim na szczęście) mankamentem jest „nadmiernie” wszystkowiedzący narrator – dwa albo trzy razy w ciągu całej lektury spotkałam się ze sformułowaniem w rodzaju „no i poszedł na spotkanie, ale nie wiedział, że to będzie jego ostatnie”. Nie przepadam za takim informowaniem czytelnika, co nastąpi, bo podobna informacja zepsuła zbudowane napięcie.
Podczas czytania nie mogłam powstrzymać się od porównań z innym dziełem – sagą „Gra o tron” George’a R.R. Martina. U Szkolnikowej być może nie ma dosadnych, ciężkich, pełnych przemocy i seksu opisów, ale światy w obu książkach są podobne, działają na analogicznych zasadach. Jedyną istotną różnicą jest obecność innego typu istot nadprzyrodzonych – u Martina są to smoki, u Szkolnikowej elfy. Autorka wypada nieco mniej dojrzale od twórcy „Gry o tron”, niemniej jednak jest to kawał dobrego epickiego fantasy, które czyta się z przyjemnością.
Jeśli chodzi o fabułę, jest zgrabnie pleciona. Imperium Anryjskim, składającym się z wielu krain, rządzi namiestniczka. Jej losy łączą się lub przecinają z historiami innych bohaterów, próbujących osiągać swoje cele. Jest i intryga, jest przepowiednia, są knowania elfów, magów i białych wiedźm. W środku rozgardiaszu tkwi Enrissa, według spełniającego się właśnie proroctwa przedostatnia namiestniczka, próbująca walczyć z przeznaczeniem.
Czy uda jej się zapobiec powrotowi ciemnego boga? Co uczyni z danymi jej piętnastoma latami władania? Jakie moce ścierają się ze sobą i która zwycięży? Na te pytania tom pierwszy nie daje odpowiedzi, otwiera natomiast wiele wątków. Autorce udało się wprowadzić mnie w stan niecierpliwego oczekiwania na kolejną część. Liczę, że będzie co najmniej tak dobra, jak pierwsza.
Podsumowując, „Namiestniczka. Księga 1” jest pozycją dobrą i wartą uwagi. Polecam zwłaszcza fanom fantasy, a także osobom zainteresowanym feudalizmem.
PS. Przez cały czas, poświęcony na lekturę, szukałam wśród bohaterów kobiety-rycerza z okładki (taki zwyczaj, że szukam odniesienia do okładki w każdej czytanej przeze mnie książce). Nie znalazłam. Ani jedna z niewiast opisanych w tomiku, w żadnym momencie nie miała na sobie zbroi. Na początku byłam zła, że opublikowana grafika nijak ma się do treści, ale w końcu mi przeszło, bowiem to właśnie ona mnie tak zauroczyła, że dałam się wciągnąć w bogaty świat wyobraźni Wiery Szkolnikowej.