Druga odsłona „Mędrcy Strachu” ujawnia nam kolejne przygody Kvoth’a – człowieka legendy. Mężczyzna mierząc się ze swoją historią, ujawnia coraz to bardziej ponure i zawiłe jej fragmenty. Na naszych oczach traci niewinność. Dorasta i staje się mężczyzną. Dokonuje niemożliwego. Ze zdziwieniem dowiaduje się, że ludzie opowiadają sobie na jego temat historie, jakby był co najmniej Tarbolinem Wielkim. Nie ustaje w staraniach uzyskania mecenasa i bez wytchnienia poszukuje Chandrian. Napotyka wiele przeszkód i nowych wrogów.
Patrick Rothfuss studiował między innymi chemię, psychologię i filologię angielską. Jest wykładowcą akademickim w Wisconsin. Gdy nie czyta (nałogowo) i nie pisze, marnuje czas na gry komputerowe i eksperymenty z formułami alchemicznymi.
Akcja cały czas nabiera tępa. Fabuła się rozwija. „Strach Mędrca” to nie to samo co „Imię wiatru”. Autor umiejętnie prowadzi postać przez różne wyzwania, jednocześnie sprawiając, że Kvothe pomału staje się inną osobą. Na pewno nie jest tym samym chłopcem, którego poznaliśmy na początku ani młodzikiem, którym był przez pewien czas na Uniwersytecie. Spragniony wiedzy, poszukuje tego, w co inni ludzi nie wierzą. Uważają za mit. Główny bohater niestrudzenie brnie do celu jednocześnie szokując przy tym czytelnika. Wątek Chandrain rozwija się powoli, można nawet rzec - mizernie. Nie przeszkadzało mi to. Sądzę, że pisarz w ten sposób nadał tej sprawie większą aurę tajemniczości. Na plus trzeba przyznać, że w powieści nie brakowało wielu zwrotów akcji i niespodziewanych komplikacji, które potrafiły na dobre zbić mnie z tropu i sprawić, abym poświęciła im całą moją uwagę.
Kvothe jest postacią bogatą samą w sobie. Autor stworzył bohatera, który delikatnie splata na czytelniku sieci zaciekawienia. Oczarowuje go i sprawia, że widz jego przedstawienia chce o wiele więcej. Swoją osobą umiejętnie tworzy coś na wzór mgły w umyśle odbiorcy. Sprawia to, że czytelnik nie myśli o niczym innym, a tylko o przygodach głównego bohatera. Poświęca mu całego siebie i zatraca się w akcji, tak jakby sam w niej uczestniczył. Pod koniec powieści doświadczyłam tego samego uczucia, które przywitało mnie gdy kończyłam „Imię wiatru”. Była to mieszanka różnych emocji i zaprzeczeń. Znów nie byłam mądrzejsza bardziej niż poprzednio. Nie potrafiłam wyciągnąć z tego wniosków. Zaczynałam plątać się w najrozmaitszych rozważaniach. Było to bardzo irytujące doświadczenie. Pisarz zostawił mnie z głową pełną pytań, nie odpowiadając nawet na żadne wcześniejsze.
Potem w swoje szpony złapała mnie nostalgia. Smutek wywołany faktem, że nieprędko zagadki zostaną rozwiązane, a moje wątpliwości rozwiane. Na razie nie zapowiada się, aby pan Rothfuss szybko wydał trzecią część „Kronik Królobójcy”, przez co czuję się jak dziecko we mgle. Cały czas wydaje mi się, że nie potrafię sama wymyślić alternatywnego zakończenia. Jest to nowe, dziwne doznanie. Zwykle, gdy poznawałam historię, z równą prostotą jak pochłanianie kolejnych zdań, uczyłam się stylu autora. Sposobu przewidywana jego zagrań i uników. Dzięki temu potrafiłam oszacować zakończenie historii. Teraz czuję się tak jakbym stała nad przepaścią. Niby nie mogę skoczyć, ponieważ nikt normalny by tego nie zrobił. Jednak cały czas się waham, ponieważ nie mogę rozszyfrować swoich myśli. Czy na pewno nie powinnam skakać? A jeśli nie, to co powinno być później? Tysiące „co by było gdyby”, zaczęły wypełniać mój umysł od momentu, w którym przeczytałam ostatnie słowo powieści. Nie mam najmniejszego pojęcia co z nimi zrobić.
Świat przedstawiony przez autora jak zwykle mamił swoim realizmem, a postacie rzeczywistością. Poznawanie bohaterów, ich zachowań i sposobu myślenia było dla mnie tak samo trudne jak rozszyfrowanie nowo poznanego człowieka. Byłam zachwycona tym faktem. Oznaczało to, że postacie nie są płytkie i wyjęte z niedokończonych opowieści. Potrafiły bawić, irytować i rozczulać. Budziły emocje.
Czytanie drugiej części tomu „Strachu Mędrca” było czynnością jeszcze bardziej przyjemniejszą, niż przygoda z „Imieniem wiatru”. Po części wiedziałam, że książka mnie wciągnie, aż do ostatniego tchu i nie puści póki jej nie przeczytam. Miałam rację, ale w praktyce to uczucie mnie dosłownie powaliło. Cały czas czuję jaki wpływ wywiera na mnie ta powieść. Gdy się nie kontroluję myśli samobieżnie odpływają w krainę, gdzie o Kvoth’cie Bezkrwistym, o Kvoth’cie Arkaniście, mówi się tylko szeptem.
Ocena: 10/10