Jestem zwolenniczką powiedzenia, że "książki nie ocenia się po okładce", ale w przypadku powieści "Na zawsze wygnańcy", to właśnie okładka odegrała znaczącą rolę i właśnie dzięki niej mogłam przeczytać tę niesamowitą książkę. Wiedziałam, że te smutne, piękne oczy muszą kryć szczególną historię, która wiąże się z cierpieniem ludzkim. W dodatku motyw bujającej się na morzu szalupy, przyciągnął mnie już całkowicie, Właśnie takie klimaty lubię. Gdy przeczytałam opis z tyłu okładki, było już tylko lepiej, natomiast po przeczytaniu książki, było po prostu cudownie, ale też depresyjnie, bo historia przedstawiona przez Fiorellę de Marie jest okrutna, niesprawiedliwa, ale pełna nadziei i pokory. Daje wiele do namysłu, ale też uświadamia, jaki okrutny był i jest świat. Jednak są także ludzie dobrej woli i to dzięki nim, jest jeszcze nadzieja na lepsze.
"Na zawsze wygnańcy" to powieść dramatyczna, zapadająca w pamięć. Z pewnością należy do lektur bardziej wymagających, mimo że napisana jest prostym językiem. Porusza temat, który od dawna był i jest największym barbarzyństwem na świecie - niewolnictwo. Czy człowiek ma prawo pozbawić kogoś wolności? Dlaczego ludzie ludziom potrafili i nadal potrafią zgotować tak podły, okrutny los? Dlaczego już od najstarszych czasów najważniejsza była wartość materialna, ważniejsza od życia ludzkiego Dlaczego los bywa niesprawiedliwy i funduje życie pozbawione godności niewinnym istotom? Taka właśnie sytuacja spotkała główną bohaterkę powieści.
Ursula już od najmłodszych lat musiała zmierzyć się z okrutną rzeczywistością. Po śmierci ojca, odrzucona przez rodzinę wiodła życie włóczęgi. Była nieokrzesaną dzikuską, kradła, aby mieć co jeść, spała w jaskini i starała się nie rzucać w oczy. Zarastała brudem i wyglądała okropnie, niczym nie przypominała małe dziecko. Nikt nie zwracał na nią uwagi i się nią nie przejmował. Wielokrotnie spotykały ją zniewagi i brutalne ataki, jednak nauczyła się z tym żyć. Jednak pewnego razu los w końcu się do niej uśmiechnął i postawił na jej drodze Ojca Antonina. Ksiądz przygarnął dziewczynkę i okazał się być dla niej jedyną życzliwą duszą. Pokochał ją jak córkę i chciał dla niej jak najlepiej. Dziewczynka była bardzo bystra, więc pobierała u niego nauki. Nauczyła się czytać, pisać, oraz po jakim czasie zdobyła również praktyki lekarskie. Antonin nauczył ją jak opiekować się chorymi, a Wardzie, bo tak nazwał ją Ojciec, przychodziło to z wielką łatwością i ochotą. Po kilku razem spędzonych latach, gospodyni księdza uświadomiła mu, że tak wykształcona dziewczyna nie znajdzie męża, co więcej jeśli go znajdzie, to każdy mężczyzna ją zniszczy, nie radząc sobie z tym, że Warda jest wykształcona. Tym sposobem ksiądz zaczął namawiać dziewczynę, aby powierzyła swoje życie Bogu i to jemu się oddała. Warda również bardzo tego chciała, nie miała zamiaru wychodzić za mąż, a propozycja Ojca była dla niej wielką ulgą. W końcu zamieszkała z pustelniczkami. Jednak jej cały świat rozpadł się na kawałki, w dniu, w którym piraci zaatakowali wioskę. Warda trafiła w niewolę i została sprzedana jako niewolnica. To co spotykało ją potem, było tak niewyobrażalne, że aż trudno uwierzyć, że tyle okrucieństw mogło spotkać jedną kobietę.
Powieść zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie spotkałam się do tej pory z taką historią i z taką bohaterką jaką była Warda. Poruszyła mnie dogłębnie i wiele razy łzy cisnęły mi się do oczu. To świadectwo niewolnictwa. Powieść czyta się jednym tchem, a ilość emocji przy tym towarzysząca jest przeogromna!