„Zupa z granatów” Marshy Mehran jest zupełnie jak potrawa, która od początku niewyobrażalnie kusi wyglądem i aromatem. Wydaje się, że czeka nas wspaniała uczta i prawdziwe rozkosze dla podniebienia. Na początku rzeczywiście smakuje wspaniale, ale później doznajemy wrażenia, że jednak spodziewaliśmy się czegoś więcej.
Trzy siostry Aminpur, Iranki przybywają do niewielkiego irlandzkiego miasteczka. Otwierają tam egzotyczną restaurację – Cafe Babilon. Niektórzy mieszkańcy Ballinacroagh od razu zostaną oczarowani egzotycznym miejscem i sympatycznymi siostrami. Wielu jednak pozostanie nieufnych, a wręcz wrogich ze względu na obcość i odmienność przybyszek. Thomas McGuire, właściciel wszystkich pubów w miasteczku stawia sobie za punkt honoru pozbycie się sióstr Aminpur. Pragnie założyć w miejscu Cafe Babilon dyskotekę.
Dawno już słyszałam o tej książce. Gdy zobaczyłam w księgarni okładkę (która przy okazji bardzo mi się podoba) nie mogłam się powstrzymać. I chyba mimo wszystko tego trochę potrzebowałam – czegoś lekkiego, co dałoby się bardzo szybko przeczytać, a co dostarczyłoby mi nieskomplikowanej przyjemności.
Cały urok „Zupy z granatów” polega na tym, że ta powieść wprost pachnie, wprost smakuje. Tyle w niej pysznych, egzotycznych potraw, że czytelnikowi niemal ślinka cieknie. Tyle tutaj zapachów, aromatów, że czasami czujemy jakby autorka przeniosła nas do zaczarowanej krainy. Tyle tutaj przypraw... Ach, kardamon, cynamon, kminek, szafran, czarnuszka... Tu jest słodko, gorzko, kwaśno. Jest pysznie. Aż chce się jeść, a gdybym miała trochę zacięcia kulinarnego pewnie chciałoby mi się też gotować. Sprzyja temu zamieszczenie w książce trzynastu przepisów na potrawy kuchni perskiej, pojawiające się w powieści. Marsha Mehran tworzy cudowny klimat, nieziemską atmosferę Cafe Babilon. W tym jest niezrównana. Czyż nie wspaniale jest zanurzyć się w myślach o takich pysznościach, utknąć na dobre u sióstr Aminpur i zapomnieć o całym świecie?
Świeży powiew egzotyki znad Iranu spowoduje niemałe zmiany w Ballinacroagh. Mieszkańcy zareagują bardzo różnie i siostry będą musiały się zmierzyć także z zupełnym brakiem tolerancji. Ale wiadomo, tak to już niestety jest, gdy spotykamy coś lub kogoś „innego”, „dziwnego” lub „obcego”. Znajdzie się wielu sympatycznych Irlandczyków, którzy pomogą siostrom zagrzać miejsca. Jednak ze względu na tych mniej otwartych, momentami będzie ciężko i trudno. Ale Mardżan, Bahar i Lejla oczywiście nie poddadzą się łatwo i z uporem będą chciały znaleźć w irlandzkim miasteczku swoje miejsce na świecie. Wszystkie tego potrzebują, gdyż ciążą na nich straszne wspomnienia z ogarniętego rewolucją Iranu. Widmo przeszłości ciągnie się za nimi aż do spokojnego Ballinacroagh i nawet tam nie daje spokoju. Będą musiały się z nim uporać, a w szczególności wrażliwa i ciężko doświadczona Bahar.
Szkoda, wielka szkoda, że bardzo to wszystko schematyczne i jednowymiarowe. Postaci są tylko białe lub czarne. W dodatku na przykład należący do złego obozu Thomas McGuire w swej chciwości i zawziętości jest bardzo przerysowany. No tak, jeden z bohaterów jest „czarny”, ale pod koniec dostępuje cudownej przemiany. Abstrahując już od smaków opisywanych w książce potraw, sama powieść wydaje się trochę zbyt słodka, mdła, zupełnie nieprawdziwa. Jakichkolwiek problemów nie miałyby siostry Aminpur, jakichkolwiek okropnych wspomnień z Iranu, to wszystko jest proste, wszystko zmierza ku nieuchronnemu szczęśliwemu zakończeniu. Jakżeby inaczej? Można trochę usprawiedliwić autorkę. Można wpisać „Zupę z granatów” w konwencję baśni. W baśni w końcu zawsze wszystko kończy się dobrze i po prostu nie może być inaczej. To powieść na poprawę humoru i takie na pewno też są potrzebne. Gdy wszystko idzie źle, można przeczytać „Zupę z granatów”, która być może pocieszy nas swoją wymową i dzięki niej popatrzymy na świat z większym optymizmem. Zadziała jak najlepsza komedia, jak tabliczka czekolady. Przy okazji, czy tylko mnie fabuła tak bardzo kojarzy się z „Czekoladą”? Przyznam, że nie czytałam książki Joanne Harris, ale film oglądałam kilka razy i skojarzenia jest po prostu nieuchronne. Właściwie teraz, gdy myślę o „Zupie z granatów” od razu przypomina mi się „Czekolada”.
Powieść Marshy Mehran to lektura po prostu nad wyraz przyjemna i klimatyczna. Taka, która skutecznie unormuje ilość smutków i może zostawi po sobie miłe wspomnienie o opisywanych w niej pysznościach. I właściwie na tym jej rola się kończy.