Jak w garnku bulgoczą rozmaite składniki, często na pozór ze sobą kontrastujące w rzeczywistości uzupełnijace się i tworzące wspólnie niezapomniane smakowe wrażenie, tak w powieści Mehran zestawienie na pozór odległych od siebie motywów i wątków dało powieść wciągającą, wykwintną i pozostawiającą po sobie apetyt na jeszcze. Trzy szczypty irańskiej egzotyki wymieszać z irlandzką charakternością i rubasznością, dodać trochę rewolucyjnej goryczki i miłosnych zawirowań. Gotować przez 294 stron, stopniowo doprawiając arkanami kulinarnej sztuki wschodu. Doprawić realizmem magicznym do smaku. Mi smakowało; ba, odkryłam niewątpliwie kolejną ulubioną potrawę.
Do sennego, irlandzkiego miasteczka Ballinacroagh, gdzie życie toczy się swym ustalonym, od dawna niezmiennym torem, zjeżdżają ni stąd, ni zowąd trzy orientalne piękości. Siostry Amnipur - Mardżan, Bahar i Lejla - słynące z magicznej niemal umiejętności przyrządzania potraw, wzbudzają skrajne uczucia w mieszkańcach miasteczka, których życie wywracają niemal do góry nogami swą decyzją o otworzeniu restauracji Cafe Babilon w lokalu, gdzie niegdyś znajdowała się ciastkarnia Włocha Delmonico.
Mnie w książce Mehran ujęła umiejętność kreślenia postaci. Nikt tu nie jest w tle, każdy ma dopisaną historię swego życia, przemyślaną i ciekawą; każdy ma indywidualną, złożoną i orginalną osobowość. Zauważyć się daje również zasada kontrastu, jaką kieruje się autorka kreując trzy główne bohaterki na istoty piękne, delikatne wręcz eteryczne, co wyróżnia je na tle groteskowych, karykaturalnie zarysowanych irlandzkich bohaterów. Dodatkowo Iranki to postaci raczej tragiczne, podczas gdy irlandczycy sprawiają wrażenie wyjętych z komediowej farsy - nawet ich zawały serca, choroby czy śmierć nie są pozbawione pewnej dozy komizmu i karykaturalności.
Z każdej strony "Zupy..." wydobywa się, dający się niemal strzepywać magiczny pył. Między literkami wędrują krasnoludki (o ich istnieniu jest święcie przekonany sprzedawca, który daje sobie wmówić, iż to skrzaty właśnie, a nie krnąbrni bliźniacy, podbierają mu piwo, obiecując zapłacić na świętego nigdy). Mardżan wspomina też magię letnich wieczorów w rodzinnym Teheranie, kiedy członkowie rodziny wynosili na dach poduszki i barwne tkaniny, i omotawszy się tym czarodziejskim otoczeniem usypiały kołysane do snu opowieściami o baśniach Szecherezady.
Mehran zarysowuje również starannie tło kulturowe i społeczne dwóch opisywanych w powieści krajów; przybliża je czytelnikowi opisując funkcjonujące w każdym z nich legendy i zwyczaje. Pisze na przykład o społeczności druciarzy mieszkających w wędrownym obozowisku nieopodal Ballinacroagh - byli to Romowie, posługujący się łamanym językiem, trzymający na społecznym marginesie częściowo z własnego wyboru, utrzymujący się z żebraniny. Przywołuje również legendę o patronie Irlandii, świętym Patryku i górze nazwanej jego imieniem - podczas wspinaczki na nią świętego otoczyło stado diabłów, pod postacią kosów; dzięki żarliwej modlitwie święty stawił opór szatańskim zakusom na swą duszę.
Nie brak też w książce dygresji będących wykładami mądrości wschodu dotyczących mocy ziół, przypraw i konkretnych potraw z nich przyrządzonych. Jedzenie ma tu o wiele większą moc, niż powszechnie nam znane dostarczanie energii. Kardamon i migdały na przykład miały tak silną moc miłosnego oszałamiania, iż władca z dynastii Achemenidów zauroczony ich aromatem zorganizował w swym pałacu 69 miłosnych nocy. Jedzeniu przypisuje Mehran również właściwości studzenia zbyt gorących temperamentów (zwanych garm) za pomocą zimnych pokarmów - jak np. ryby, jogurt, arbuzy czy soczewica; oraz rozgrzewania chłodnych - sard, jedzeniem gorącym - cielęcina, fasola mung, figi. Z kronikarską dokładnością i zaangażowaniem pasjonatki opisuje też autorka charakterystykę poszczególnych komponentów orientalnej kuchni. Przywołam tu tytułowy granat - owoc symboliczny (zupa z tego owocu uratowała dwukrotnie młode Iranki z poważnych opresji).
Smaki i zapachy przenoszą młode Iranki w krainę swych lat dziecinnych, Teheran. Jednak najczęściej są to wspomnienia bolesne, które rozdrapują niezbyt jeszcze zabliźnione rany. Siostrom Amnipur przysżło żyć w owładniętym rewolucyjną krwawą zawieruchą Teheranie. Ludzie, z którymi się stykały, uwikłali je w walkę o sprawy które w rzeczywistości były dla nich jedynie pustymi sloganami. Przywdziewały czarne czardory, wykrzykiwały hasła postulujące śmierć Zachodu i Ameryki, która była według rewolucjonistów synonimem zepsucia i odejścia od ich narodowych tradycji. Studenci organizowali marsze przeciw reżimowi szacha, które to demonstracje były krwawo tłumione; wspominają masakrę zwaną Czarnym Piątkiem, kiedy miejski Plac Żale spłynął krwią demonstrantów mury tworzących go budynków upstrzone zostały krwawymi odciskami dłoni mnóstwa ofiar tej jatki. Z Iranu dwie starsze siostry wyniosły oprócz przerażających wojennych wspomnień, również złamane serca - Mardżan przeżyła prześladowania i tortury w imię swego uczucia, Bahar natomiast skazana została na życie w cieniu bezustannego lęku przed mężem tyranem.
"Zupa z granatów" to piękna i mądra książka o szukaniu - szukaniu swego miejsca na świecie, szukaniu spokoju i szczęścia, szukaniu miłości i zrozumienia oraz samego siebie. Często okazuje się, ze to czego szukamy jest tuż obok, tylko nie potrafimy sobie tego uświadomić. Polecam gorąco.
I jeszcze coś dla tych, którzy chcieliby zaaranżować sobie swoje własne Cafe Babilon i przekonać się czym młode Iranki podbiły żołądki i trafiły do skutych lodem Irlandzkich serc:)