Thriller to gatunek, który wyobrażam sobie, jako trzymający w napięciu, przerażający i posiadający emocjonujące zdarzenia, może jakąś kapkę kryminału. Muszą być w nim jakieś przerażające stworzenia, które gdy tylko o nich pomyślimy zaczniemy się bać. Według mnie to są warunki, jakie musi spełnić powieść żeby być nazywana mianem thrillerem.
Maida i Aleks jedzą zwykłe śniadanie, rozpoczynające na pozór zwykły dzień. W odwiedziny przychodzi do nich zwykły kolega- Ragner. Dziewczyna idzie do pokoju, w którym śpi Sara, bo słyszy jej zwykły płacz. Nagle słyszy zwykły strzał… zaraz, zaraz zwykły strzał? Coś tu jest nie tak. Okazuje się, że to Ragner strzelił do Aleksa, a teraz idzie zabić ją. Z opresji ratuje ją jej anioł. Maida musi przenieść się w czasie i zaczynać związek z Aleksem od nowa.
Książka „Na skrzydłach czasu” jest nazwana nie wiem, z jakiego powodu mianem thrillera. Dla mnie była powieścią obyczajową. Nie było w niej żadnego momentu, w którym bym się bała. To jest dużym minusem, bo po opisie wydawniczym wydawało mi się, że będzie to książka, w której będę bała się odwrócić kartkę z obawą, że znajdę coś, co mnie przestraszy. Szczerze mówiąc zawiodłam się na niej. Spodziewałam się wielu rzeczy i żadnej nie dostałam.
Fabuła była ciekawa i momentami interesująca, ale nic poza tym. Ot taka lekka poczytajka na jeden wieczór. Rewelacji nie ma, ale najgorzej też nie jest. Schemat powieści jest ostatnio często spotykany, mimo to nie powala na kolana. A mogłoby tak być, gdyby był ten dreszczyk emocji. Motyw podróży w czasie ostatnio stał się bardzo popularny i rzadko spotyka się prawdziwe perełki. Ta powieść do takich zdecydowanie nie należy.
Inną rzeczą, która mi przeszkadzała był fakt, że w powieści utrzymywał się motyw wszechobecnego zakłamania. Nie lubię, gdy każdy każdego okłamuje. Jest to dla mnie frustrujące i ciężko mi się czyta takie powieści. Owszem w powieści detektywistycznej to mogłoby ujść, ale w „thrillerze” jakoś mi nie podchodzi. Po prostu nie lubię jak powieść opiera się na oszukiwaniu się i zakłamaniu.
W opisie, jaki zaserwował nam wydawca pisze, że w życiu głównej bohaterki jest dużo kłamstwa- to prawda, ale nie robi ona nić żeby to zmienić. Może dokonała paru poprawek, w tym jedną dość ważną, ale oczekiwałam, że postara się żyć lepiej. Niestety nic takiego się nie stało. A szkoda, bo to mogłoby poprawić sytuację tej książki w moich oczach, bo jest naprawdę kiepsko.
Inną rażącą mnie w oczy rzeczą była ogromna ilość wielokropków. Nie było strony, na której by się nie pojawiły. Nie wiem, czemu to miało służyć, ale mi to ogromnie przeszkadzało. Zazwyczaj ten znak interpunkcyjny stosuje się po to by zbudować napięcie, ale nie w takich ilościach. Dla mnie było to bardzo denerwujące i irytujące.
Główną bohaterkę dało się lubić, ale nie była jakoś powalająca. Za mądra też nie. Jak wspomniałam oczekiwałam tego, że postara się zmienić swoje życie, wnieś w nie coś nowego. Nic takiego się nie stało. Zawiodłam się na niej, oczekiwałam, że… może dość o tym, czego się po niej spodziewała, bo lista jest długa i niespełniona. Skupmy się na tym, co zrobiła poza okłamywaniem wszystkich dookoła, włącznie z sobą. Właśnie kłamstwo- odniosłam wrażenie, że cała postać Maidy jak i cała powieść skupiła się na nim. Jedyną postacią, którą polubiłam był Mandir, zabawny, mądry, przystojny- bohater idealny i to właśnie dla niego nie postawiłam 1, choć mało do tego brakowało, ale nie mogłam mu tego zrobić.
Książki nie polecam ani nie odradzam. Zapewne zastanawiacie się jak to. Otóż widziałam parę pozytywnych recenzji (czytaj: tylko Marcie nie podobała się ta książka), więc może to ja mam jakieś skrzywienie zawodowe. Jeśli pomimo tak nieprzychylnej recenzji postanowicie jednak po nią sięgnąć, lepiej zapoznajcie się z nią jeszcze raz i stwierdźcie czy to powieść dla was.