W posłowiu do "Halnego" Najpłodniejszy pisze, że powstał on spontanicznie, w ten sposób, że pisanie wciągnęło go właściwie bez jego świadomego udziału. Ową końcową część książki przeczytałem na samym początku przygody z tym tekstem, siłą rzeczy do lektury przystępowałem więc nastawiony na tak właśnie napisaną powieść. I doznałem bardzo silnego dysonansu między tym, czego się dzięki tejże lekturze posłowia spodziewałem, a tym, co dostałem do ręki. Nie, to nie jest powieść, która robi wrażenie napisanej spontanicznie. Nie, nie jest to powieść, która robi wrażenie napisanej przez człowieka, którego akt twórczy wciągnął. Przeciwnie, miejscami robiło to wrażenie... no, zwyczajnie wymęczonego, zrobionego na siłę. Jakby autor z jakiegoś powodu musiał kontynuować zamkniętą niegdyś serię, dosłownie jakby ktoś kazał mu to zrobić.
Poczynając od podstaw powieść jest bardzo równa, "płaska", pozbawiona fajerwerków. Spotkanie - rozmowa - spotkanie - gdzieś jadą - narada - ktoś ucieka itd. Chwaliłem wielokrotnie Najpłodniejszego właśnie za umiejętność nader sprawnego umieszczania w tekście takich literackich fajerwerków, za to, jak potrafi w swoich kolejnych książkach upchać multum zwrotów akcji, odwróceń naszego pojmowania kreowanej przez niego rzeczywistości, zaskoczeń. Sprawdźcie choćby moją reckę poprzedniego tomu Forstowskiej serii, "Zerwy". Nie miałem cienia problemu z przyznaniem tego - Panie Mróz, robisz Pan to dobrze. Tu jest tego naprawdę mało i jest to podane w sposób niespecjalnie satysfakcjonujący czytelnika. Pierwsza połowa tekstu jest od tego wolna praktycznie w stu procentach, tuż po niej mamy takie wydarzenie, które zapewne w zamyśle Najpłodniejszego miało być tym super twistem (i nawet robi jakieś tam wrażenie, ale tylko przez moment) potem zaś - dalej jest równo, może nie aż tak, jak do połowy, ale jednak. Tak, jakby pisarz chciał to mieć już za sobą, jakby pragnął zamknąć sprawę pisania tej książki, "załatwmy to szybko i będzie po wszystkim".
Inną rzeczą, za którą często chwaliłem Najpłodniejszego była umiejętność tworzenia postaci, przede wszystkim tych z tła, w drugim zaś rzędzie tych głównych. W "Halnym" nie udało się to całkowicie. Mam wrażenie, że o ile z poprzednim zarzutem najwierniejsi fani Mroza mogliby jeszcze polemizować, o tyle z tym zgodzą się wszyscy. Tak nowy komendant, jak i nowi źli są tak mdli, tak pozbawieni właściwości, tak pozbawieni czegokolwiek, że już się chyba bardziej nie da. Zero cech. Zero dookreślenia. Mam wrażenie, że sam Najpłodniejszy w pewnym momencie zauważył ten mankament i stąd na siłę dodał tym ostatnim ten wątek mitologiczny, ale właśnie przez to, jak bardzo jest on dodany na siłę, jak bardzo ma się nijak do treści książki, wychodzi to wręcz śmiesznie. Tak, jak zawsze lubiłem erudycyjne wstawki w powieściach Mroza, tak tu totalnie to nie zagrało.
A nasi starzy znajomi z poprzednich części cyklu? Cóż, też nie błyszczą. Tajemnica Forsta nie jest żadną tajemnicą, Wadyś-Hansen jest nijaka, Osica okej, ale w dolnych stanach normy. Już crossover z serią Chyłkową wyszedł tu stosunkowo najlepiej, nasi warszawscy prawnicy (liczba mnoga, odnotujmy debiut Kordiana Oryńskiego w serii Forstowskiej) działali nam na wyobraźnię, wzbudzali dokładnie te emocje których wzbudzenia chciał autor i, hmmmm, zaciekawiali :)
Aha, muszę jeszcze na chwilę wrócić do powieściowych złych. Czy tylko mi przeszkadza to, że jakoś w ogóle nie poznaliśmy owego mitycznego przesłania Gjorda Hansena? Panie Mróz, skoro każe Pan jednej z postaci non stop pierdolić o tym, że ma ona do przekazania światu jakiś komunikat, jakąś myśl, ba, że wszystko, co robi, wszystkie podłe rzeczy, które są jej dziełem, mają służyć dotarciu tego do ludzkiej świadomości (Gjord w pewnym momencie wręcz narzeka, że poprzednio dokonana przez niego zła rzecz niewystarczająco wbiła się w zbiorową świadomość) to daj mu Pan jakąś treść tego przesłania. Jakąś ideę, niech to nawet będzie stek bzdur ala przesłanie Unabombera, ale niech kurde coś będzie. Nie, samo "musi odejść stary świat aby nadszedł nowy świat" nie wystarczy, serio.
Dobra, a jak jest z samą akcją? Jak przedstawia się ona jako taka? Ha, ogólnie trzyma się kupy i w szczegółach się rozłazi, to jej najlepsze podsumowanie :) Generalnie jakiś tam zarys fabularny jest i można go uznać za będący okej, ale jak się wczytać w tekst nieco tylko dokładniej, to szybkość, z jaką mnożą się skierowane do autora pytania poraża. "Czemu on im aż tyle powiedział, przecież późniejsza akcja tego nie uzasadnia?", "Skąd ona w ogóle miała jego numer na komórkę?", "Serio aż tak szybko zdobyli te informacje?" I tak dalej, i tak dalej. Okej, może to właśnie funkcja tego spontanicznego sposobu pisania (nie czuję go, ale bynajmniej nie zarzucam Najpłodniejszemu kłamstwa, to, że czegoś w powieści nie widać jeszcze nie jest podstawą do wyciągania takich wniosków, pewnie pisał prawdę), ale fakt pozostaje faktem.
Okej, no to zastanówmy się teraz, co się w powieści udało. Jakie są jej plusy. Ano udało się całkiem sporo. Duża część przeżyć głównego bohatera jest zrobiona bardzo sprawnie, na czele z tymi z przezwyciężaniem własnej słabości przed rozprawą ze złem, było to mocne, poruszające, takie, jakie powinny być tego typu opisy w literaturze popularnej, sprawnie są zrobione rozmowy pary dawnych kochanków, również możemy się wczuć w ich sytuację, wreszcie ojcowsko-synowska relacja Osica-Forst jest wiarygodna. Nie mam też wątpliwości, że Najpłodniejszy szczerze kocha góry i że zna tytułowy halny z pierwszej ręki.
Jedna uwaga w związku z tą wzmiankowaną wyżej kwestią rozmów i przemyśleń - ten końcowy powrót Olgi Szrebskiej, gdy już jest na wolności. Był dziwny i to nie w przyjemny sposób. Dziwny, niefajny, nie wiem, co Najpłodniejszy chciał przez to osiągnąć, ale nie było to dobre. To było dziwne samo w sobie, i dziwnie napisane, takie dziwne, nieprzyjemnie dziwne, do kwadratu.
I otwarcie przyznaję, że zabieram jedną gwiazdkę za zakończenie. Miało być naciągane 6/10, jest 5/10. Więcej nie piszę, bo to chyba jednak trzeba samemu przeczytać, by skonstatować, czemu rozwiązanie całego dramatu było, hmmmm, może "złe" to w tym wypadku nie najlepsze określenie, było "takie, że aż się prosi, by odjąć za nie jedną gwiazdkę z oceny" :)
Dla jasności - dalej uważam Najpłodniejszego za bardzo zdolnego twórcę literatury popularnej i te jego zdolności w tej książce widać. Często chce się czytać dalej, często jest się wciągniętym w powieściowy świat, ba, nawet często szczerze i bardzo mocno kibicuje się bohaterom. Po prostu ciężko po zakończeniu lektury przestać myśleć o tych wszystkich grzechach, o których starałem się pisać powyżej.