Małgorzata Lisińska w swoim debiucie dość luźno podeszła do kwestii baśniowego retellingu – beztrosko rozrzucała po świecie bajkowe rekwizyty, wzięła w obroty twórczość Sapkowskiego, a przede wszystkim bawiła czytelników kreacją Sodiego – nadpobudliwego krasnoluda-erotomana klnącego tak, jak na przedstawiciela tej rasy przystało. W Czarownicy autorka powraca do fantastycznej krainy, by znów dostarczać rozrywki. Niestety tym razem z różnym skutkiem.
Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę – od dawna wiedzą o tym wszyscy. Ekipa założona przez bohaterów Lisińskiej już od pierwszego tomu jest gotowa, by wyruszyć w dowolnym kierunku, z każdą misją i nie lękając się żadnego wyzwania. Yasa zapewnia wsparcie magiczne – jest pradawnym czarodziejem równie potężnym, co milczącym. Kruszy wrogie zaklęcia z łatwością, z jaką miękczy kobiece serca. Sodi to wsparcie… w sumie niewielkie. Jego główny wkład w realizację zadań to narzekanie, niewybredne komentarze oraz snute opowieści o seksualnych podbojach (w większości znajdujących się raczej w sferze marzeń). Przydatny jest za to jego Tropiciel – wewnętrzne alter ego wrażliwe na magię. Natomiast Likal to sierota o mocach tak wielkich, że niejednemu magowi zmięknie przy niej różdżka. Taka kompania mogłaby w zasadzie wszystko… tyle tylko, że tak po prawdzie to nie bardzo chce im się cokolwiek robić. Od niebezpieczeństw szlaku wolą przytulne wnętrza przydrożnych karczm… gdyby tylko te niebezpieczeństwa chciały to uszanować. Tym razem spokój ich leniwego życia zakłócą kolejne rodzinne problemy, magiczne lasy oraz potężne artefakty wymagające znalezienia.
Tropiciel – będący pierwszym tomem serii – przypominał nieco zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań, które dopiero w końcówce zaczęły zyskiwać coś na kształt wątku głównego. Z czasem również styl autorki coraz bardziej się wygładzał – historia robiła się coraz bardziej płynna, natomiast nawiązania do baśni stały się subtelnie wplecionym elementem wydarzeń, a nie tak jak wcześniej, jedynie zabawnymi nawiązaniami wrzuconymi w ostatniej chwili. Główną zaletą książki był jednak przaśny i mocno nieprzyzwoity humor połączony z jawnym flirtowaniem z Wiedźminem – co tam flirt, Lisińska go bezwstydnie przeleciała, wystawiając uroczą laurkę twórczości Andrzeja Sapkowskiego. W Czarownicy Lisińska kontynuuje rozpoczęte wcześniej wątki oraz poprawia część niedociągnięć z pierwszego tomu… niestety niektóre z nich pozostawia i konsekwentnie ich nadużywa.
Od pierwszych rozdziału najbardziej rzuca się w oczy próba samodzielnego poszukiwania fantastycznych motywów. Autorka zdecydowanie częściej stawia na własne pomysły, podglądanie Andrzeja również się skończyło, a odwołania do baśni zaczęły stanowić zaledwie okazjonalne mrugnięcia okiem. Oczywiście nadal uda nam się natrafić na chatkę z piernika czy lubiącego przebieranki cesarza, jednak tym razem elementy te wplecione są subtelnie w świat przedstawiony i wymagają od nas czujności – co prawda niezbyt dużej, ale przynajmniej nie są podane na tacy prosto pod nos. Znacznie szybciej klaruje się też wątek główny – na scenę powoli wchodzi tajemniczy złodziej magii, mający jakiś związek z głównymi bohaterami – nadal jednak nieśmiało się skrada i dość niepewnie trzyma w kupie wszystkie rozdziały i wątki poboczne.
Narracyjne zamieszanie potęguje także narastająca liczba perspektyw – wydarzenia obserwujemy z punktu widzenia smoka, króla trytona, a przez chwilę nawet chyba-złej-królowej, która przewija się w gdzieś w tle i niczego się o niej nie dowiemy. Głównie bohaterowie natomiast tracą nieco na wyrazistości – Yasa odzywa się jeszcze mniej, Sodi rzadziej ma okazję na rozrzucanie swoich krasnoludzkich spostrzeżeń, a gdy już zaczyna, to z czasem brzmi jak powtarzająca się zdarta płyta. Natomiast charakter Likal stanowi połączenie cech obu panów bez żadnej wartości dodanej. Dorzucić można do tego można także, że przewijające się w poprzednim tomie na każdym kroku elementy baśniowe zostają w Czarownicy zastąpione przez powracające sceny erotyczne, humor natomiast opiera się głównie na słowotokach, w które wpada co druga postać, a klimat ulega wyraźnej zmianie na bardziej mroczny i poważny.
Czarownica sprawia wrażenie etapu przejściowego między luźną i beztroską zabawą z bajkowością a nieco mroczniejszym przygodowym retellingiem (takim jednak nadal z przymrużeniem oka). Transformacja ta jest chaotyczna, niepozbawiona wad, a momentami psuje dobre wrażenie, które zrobił
Tropiciel. Mimo wszystko
Czarownica pozostaje naprawdę przyjemnym i charakterystycznym tytułem – czyta się lekko, wywołuje niespodziewane parsknięcia, a w grach z bajkowymi elementami widać ujmującą wręcz beztroskę. I w sumie tyle wystarczy do miło spędzonego popołudnia. Chociaż nadzieja na poprawę nadal pozostaje.
---
Psst… Drogi Wędrowcze! Tak, Ty! Jeżeli dotarłeś aż tak daleko i Ci się spodobało, koniecznie zajrzyj na
RuBrykę Popkulturalną i chodź pogadać o książkach (i nie tylko)!
RuBryka Popkulturalna ocenia: 6/10
Recenzja ta została początkowo opublikowana na portalu
Nerdheim.pl