Paulina Hendel i jej Zaginiona Księga coś ostatnio często przewijają się w recenzjach na Pomistrzowsku. Cóż jednak mogę poradzić, skoro zakończenie każdej kolejnej książki wręcz nakazuje zachowanie zdrowego rozsądku i sięgnięcie po kolejną część? Nie było więc innej opcji. Po "Strażniku", "Tropicielu" oraz "Łowcy" nadszedł czas na czwartą odsłonę serii, czyli na "Wysłannika".
I wiecie co? Teraz też nie mogę się doczekać aż dorwę "Demona" - zwieńczenie cyklu. Ale po kolei:
W postapokaliptycznej Polsce dochodzi do przełomowego wydarzenia. Przedstawiciele północnych wiosek kraju zbierają się na specjalnym wiecu organizowanym przez mieszkańców Dąbrówki na czele z Hubertem, Ernestem, Zuzą oraz przygnałą ze Święcina Izą. Spotkanie to ma przejść do historii, ponieważ pierwszy raz od wojny ludzie postanawiają pomyśleć o własnej przyszłości, a nie wyłącznie o tym, jak przetrwać zimę. W trakcie wiecu więc dochodzi do wymiany doświadczeń, spostrzeżeń, a nawet do typowego handlu produktami. Okoliczne wioski znajdują nowych sprzymierzeńców w walce ku nowej Polsce.
Niespodziewanie na zebranie spraszają się niezapowiedziani goście, skutecznie rujnując wesołą, lekką i nieco podchmieloną pieruńsko mocną aroniówką atmosferę. Przybysze, jak sami siebie nazywają, są wysłannikami z Groty pod Łodzią. Kiedy usłyszeli o zrzeszeniu północy, postanowili wpisać się na listę sojuszników, przynosząc ze sobą najpotrzebniejsze dary.
Jedynie Hubert ma mieszane uczucia dotyczące gości, szczególnie że pewne nieciekawe sprawy nagle wychodzą na jaw. Dochodzi do wielu najróżniejszych wydarzeń, co koniec końców skutkuje wyprawą Huberta i Zuzy na południe kraju. A tam przyjaciele spotykają ogrom problemów, całą rzeszę obcych ludzi, co w zasadzie powoduje kolejne problemy, a na dodatek wiele nowych demonów, czyli... znowu problemy.
Bez owijania w bawełnę powiem, że "Wysłannik" jest książką, która do tej pory podobała mi się najbardziej. Sytuacje, w jakie wplątali się bohaterowie, były niesamowicie intrygujące, a sposoby, jak z nich próbowali wybrnąć, momentami mocno komiczne. Zauroczyła mnie mnogość całkowicie nowych wątków oraz samo to, że Hubert wyruszył w podróż z Zuzą - dwójka moich ulubionych postaci się zjednoczyła, co automatycznie wpłynęło na jakość lektury.
Warto w odrębnym akapicie wspomnieć o podróży bohaterów przez Polskę. Motyw niby oklepany, wszak można go znaleźć w wielu przeróżnych powieściach, ale tutaj Paulina Hendel wprowadziła powiew świeżości. Bohaterowie nie tylko wyruszają na ratunek przyjaciołom. W trakcie wędrówki w pewnym sensie odnajdują własne przeznaczenie, co gdzie indziej zwykle odbywa się na samym końcu - nie konkretnej części, ale często samej serii, trylogii lub innej "logii".
Od razu widać, że "Wysłannik" to książka napisana po latach, w przeciągu których Paulina Hendel zdobyła niemałe doświadczenie. I choć w poprzednich częściach autorka pisała lekkim piórem, tak teraz przez powieść się dosłownie płynęło. Wysłannik jest dogłębniej przemyślany, a fabuła stała się dojrzalsza, tak jak zresztą jej bohaterowie.
Końcówka powala na kolana, wbija w ziemię i sprawia, że czytelnik staje, jak wryty. Hendel serwuje nam świetnego, pełnometrażowego twista, czego efekty wspominam do dzisiaj - przypomnę, że mija czwarty dzień od przeczytania.
W książce zabrakło mi nieco głębszego wejścia w postać Zuzy. Dziewczyna jest dosłownie niesamowita i jedyna w swoim rodzaju, dlatego bardzo chętnie dowiedziałabym się, co za demon jej siedzi w głowie. :)
"Wysłannika" polecam gorąco! Oczywiście, nie radzę czytać bez znajomości poprzednich tomów, bo się po prostu nie połapiecie w wydarzeniach. W książce podobało mi się niemal wszystko (co już wiecie z powyższych zdań): od lekkiego pióra Hendel, przez podróż i poznawanie nowych ludzi, odkrywanie niezbadanych krańców Polski, aż do ukazywania relacji między bohaterami albo demonami. Przy "Wysłanniku" nie idzie się nudzić, a spokojny, zaplanowany wieczór zamieni się w wir zaskakujących wydarzeń.