Samotność często kojarzy nam się z czymś pesymistycznym. Smutnym. Niekiedy nawet bardzo złym. Nieraz, wypowiadając to słowo, mamy przed oczyma widok pogrążonego w myślach, spoglądającego w jeden punkt, siedzącego w przyciemnionym pokoju człowieka. Osoby odizolowanej od reszty społeczeństwa, która – w naszym wyobrażeniu – cierpi z pewnego powodu, gdzie tylko chęć pomocy może odmienić jego los i sprawić, że mrok zostanie przepędzony poprzez jasność. Tylko co wtedy, gdy ktoś uważa samotność za bezpieczną przystań?
MUZYKA NIE POWINNA STANOWIĆ DROGI UCIECZKI. MUZYKA POWINNA – PRZEDE WSZYSTKIM – ŁĄCZYĆ LUDZI!
Muzyka stanowiła nieodłączny element „Odlecimy stąd”. Dało się to odczuć już w pierwszym rozdziale, gdzie przewijała się przez strony, nie dając o sobie zapomnieć. Niemalże pomagała stawiać pierwsze, niepewne kroki skrytej, nieumiejącej otworzyć się na ludzi Delfinie. Wspierała także równie wycofanego z życia towarzyskiego, poszukującego nieznanego nawet samemu sobie sensu istnienia Jakubowi, który bez wahania przekroczył granicę bezpiecznej przystani dziewczyny, niszcząc to, co do tej pory stworzyła. Dźwięki gitar, rytmiczne uderzenia o struny zdawały się kruszyć postawione przez tę dwójkę rozbitków mury, nie zamierzając poprzestać jedynie na tym. Muzyka mogła zszywać liczne rany, jednak to od nich i ich decyzji zależało, czy te zdołają się porządnie zagoić. Każdy kolejny dzień dawał kolejne szanse, lecz Delfina i Jakub woleli to sobie utrudniać. Tym samym „Odlecimy stąd” nie należy do tych książek, gdzie akcja goni na łeb, na szyję. Płynie ona miarowo, swoim spokojnym rytmem, oddając głos emocjom. To one mocno napierały, ukazując, że nawet pozornie zwykłe życie w zapomnianym przez resztę świata miasteczku dwójki zwyczajnych ludzi może intrygować. Nie powiem, zdarzały się przymulające, nieco zniechęcające fragmenty, a nuda wdzierała się na kartki, przez co czytanie szło topornie, jednak prędzej czy później nastawała chęć na dalsze czytanie. Nieświadomość tego, co tym razem nastanie między dwójką pokiereszowanych bohaterów i do czego to doprowadzi, wytrącała z równowagi. Ich ogniste charaktery, nakazujące walczyć o powrót stabilnej przeszłości, niezależnie od obecnych pozytywów, wywoływały wewnętrzną burzę z gradobiciem! Relacje między nimi przypominały strojenie instrumentu, gdzie jeden niepoprawny dźwięk ranił nie tylko uszy, ale też serca i dusze. Jak widać, nie trzeba wiele, aby najprostsza rzecz przysporzyła problemów.
Nie ma co ukrywać – „Odlecimy stąd” nie jest książką, której przebiegu nie da się nie przewidzieć. Nieraz łapałam się na tym, że coś wiedziałam, nim bohaterowie do tego doszli w trakcie samotnych rozważań lub podczas długich, szczerych rozmów. Nie zaskoczyła mnie dramatyczna nuta, o której myślałam, odkąd zaczęłam analizować zachowanie Jakuba, lecz nie zmieniało to faktu, iż współczułam fikcyjnym bohaterom starcia z tym. Samo poruszenie tego wątku było ryzykownym zabiegiem, lecz wyraźnie widać przygotowanie autorki, dzięki czemu nie nabrało sztucznych, przerysowanych form, przy czym wielu mogłoby chcieć spalić panią Annę Dąbrowską na stosie. O czym mowa? Oj nie, nie zamierzam psuć tej niespodzianki, bo jest ściśle powiązana z fabułą i zdradzenie tego zniszczyłoby cały efekt. Wiedzcie tylko jedno: autorce należą się brawa za odwagę!
PAMIĘTAJCIE, ŻE NAWET NIEPOZORNE SZARE MYSZKI SĄ W STANIE ZAATAKOWAĆ!
Jeżeli milczenie jest złotem, to zapewne Delfina, choć niepozorna, na pewno nie zdołałaby za wiele by go uzbierać. Stroniąca od rówieśników, kochająca grzebać pod maskami samochodów, ceniąca sobie spokój i wygodne ubrania nastolatka tylko stwarzała pozory nieśmiałej dziewczyny. Wystarczyło, że ktoś odcisnął jej na odcisk, aby pokazała, na co ją stać. Najlepiej ukazywała to przy Jakubie, który jak nikt inny wywoływał u niej gamę przeróżnych uczuć. Przypominał jej człowieka o stu twarzach, zakładanych w zupełnie losowych sytuacjach, dlatego nie czuła się pewnie w jego obecności. Przypominało to starcie dwóch silnych osobowości, tym samym nadmiar iskier mnie ani trochę nie zaskakiwał. Dopiero kiedy ta dwójka zaczynała powoli do siebie docierać, zaczynałam poznawać ich prawdziwe „ja”. Delfina, z pomocą szczerego do bólu Jakuba, zaczęła dostrzegać, że nie jest jedynie głupią dziewuchą z wiochy zabitej dechami, której przeznaczeniem jest pozostać w rodzinnej dziurze, by wspomagać dziadka w warsztacie. To właśnie on, irytujący ją gitarzysta, pomógł jej odkryć, iż pod tą warstwą za luźnych ubrań skrywa się kobieta, która nie tylko powinna pogodzić się z przeszłością, ale też zacząć walczyć o siebie i swoją przyszłość. Mężczyzna wybudził też w nastolatce skrytą gdzieś na dnie kobiecość, gdzie ta zapragnęła uwolnienia i ukazania swego oblicza, co też wiązało się z ogromem emocji. Ta dwójka była dla siebie niemałym wsparciem, powoli wkraczającym na zupełnie inne tory…
Nie powiem – ci dwoje umieli mnie doprowadzać do szału. Może pod koniec już im kibicowałam w walce z osobistymi demonami (nie ma co ukrywać – zżyłam się z tymi „wariatami”), lecz początek naszej wyimaginowanej znajomości nie należał do udanych, czego przyczyną były właśnie ich niewyparzone języki. No i bywały też chwile, kiedy sami do końca nie wiedzieli, czego tak właściwie chcą, ale to pozwala dojrzeć, iż dopiero metodą prób i błędów można czegoś się nauczyć. Dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, by móc to doskonalić, aby uczynić z tego atut!
Podsumowując. „Odlecimy stąd” to opowieść o dwójce zagubionych w wielkim świecie dusz, gdzie każda z nich niosła na plecach własne brzemię, nie pozwalając sobie na pomoc. Niekiedy nostalgiczna, często skłaniająca do refleksji historia, która pokazuje, jak niewiele trzeba, aby nie tyle zabezpieczyć się przed kolejnym upadkiem, a ich unikać. Demony przeszłości mogą dawać nam w kość, ale my musimy spróbować odpierać ich bolesne ataki, aby móc zacząć doceniać życie, bo ono jest tylko jedno i nikt za nas go nie przeżyje.