Przed świętami uważnie przyglądałam się liście swoich wymarzonych książek. Znajduje się tam prawie trzydzieści pozycji, ale większość, to dłuższe serie, które liczyłam razem. Jak można się domyślić, ciężko było wybrać te, które chcę dostać na święta od rodziny. W końcu zdecydowałam się na trylogię „Magiczny krąg”. Tak jak w przypadku „Czerwieni Rubinu”, kiedy ją dostałam, czytałam inną książkę, tyle że przyjemniejszą (dla mnie), a mianowicie 4 księgę „Wampirów z Morganville”. Na szczęście poszło szybciej niż myślałam i jeszcze tego samego dnia, kiedy skończyłam „Wampiry z Morganville” zaczęłam czytać „Mroczny sekret”.
Pierwszy rozdział? Byłam nieco zbita z tropu. Przecież nie o taką książkę chodziło. Niby czytało się szybko, ale nie było żadnej przyjemności. Prawie nie rozumiałam o co chodzi, ale zwykle kiedy zaczynam czytać książkę tak jest. Może to trochę przez te Indie i rok 1895. W większości książek akcja dzieje się w naszych czasach, w Anglii, Ameryce lub innych popularnych miejscach, więc było troszeczkę dziwnie, ale tylko przez pierwszy rozdział. W drugim natomiast udało mi się wczuć w sytuację, było ciekawej i Indie nie stanowiły żadnego problemu, bardzo mnie zaciekawiły. W kolejnych rozdziałach bohaterka jest już w Anglii, a ja jestem bardzo pozytywnie nastawiona do książki. Na początku strasznie przeszkadzał mi czas teraźniejszy, nie za bardzo lubię takie książki, ale jak się zacznie już czytać, wcale się tego nie zauważa. Nawet tak polubiłam ten czas, że napisałam wypracowanie do szkoły w czasie teraźniejszym. Pani Bray idealnie posługuje się tym czasem. Rok 1895. Autorka zdecydowanie trafiła w mój gust. Uwielbiam historię, a epoka wiktoriańska niezmiernie mnie ciekawi.
„Ludzie zawsze uważają, że mogą posiadać piękno na własność”
Libba Bray ma prawdziwy talent. Potrafi oczarować czytelników swoim stylem pisania. Kiedy czytałam, czułam się jakbym była Gemmą. Kiedy śniła, ja też śniłam. Jej sny były przepięknie opisane. Bajeczny świat, w którym spotyka swoją mamę… Kiedy się obudziła, czułam, jakby ktoś wyrwał mnie ze snu. Wszystko było takie żywe. Dziewczynka z wizji, która „świeciła” była taka rzeczywista. Podczas czytania widziałam ten blask okrywający ją, a podczas wchodzenia do międzyświata, widziałam świetliste drzwi i sama przemieniałam kwiaty w motyle. Były też smutne wydarzenia, podczas ich czytania płakałam. Wszystkie emocje były prawdziwe.
„Biegnę, ponieważ mogę, ponieważ muszę.
Ponieważ chcę zobaczyć, jak daleko dotrę, zanim będę musiała się zatrzymać.”
Każdy bohater był inny. Cztery przyjaciółki – Gemma, Felicity, Pippa i Ann – były zupełnie różne, jak się można dowiedzieć z fragmentu. Gemma chciała zrozumieć swoje wizje, Felicity chciała być kimś ważnym i silnym, Pippa marzyła o prawdziwej miłości, a Ann pragnęła być piękna. Wszystkie je polubiłam, każda często mnie zaskakiwała swoim charakterem. Uśmiałam się przy tym, jak Gemma wyganiała z drogi parę pijaków.
Okładka – przepiękna. Idealnie pasuje do treści, niby taka zwyczajna, ale czasem nawet zwykłe rzeczy mogą się stać dla nas niezwykłe. Tak jak wiersz zamieszczony na początku książki. Dopiero jak się przeczyta całą, można to zrozumieć. Można zrozumieć smutne połączenie książki z wierszem.
„Mroczny sekret” dostał się na listę moich ulubionych książek. Uważnie wybieram swoje ulubione powieści, muszą miło mi się kojarzyć i muszą być związane z moim życiem. Na razie tych książek jest niewiele.
Myślę, że wspomniałam o wszystkim, co sobie zaplanowałam, więc z całego serca polecam wszystkim tą książkę, jest warta przeczytania. Dawne czasy i magia idealnie się ze sobą komponują. Na pewno będziecie oczarowani tą książką, tak jak ja.