Wraz ze skracającymi się dniami, deszczowymi porami i szybko zapadającym zmierzchem, reakcją dość dla mnie naturalną jest sięganie po książki z mroczniejszym klimatem, pełne tajemnic i nieodkrytej ludzkiej natury. W te pragnienie idealnie wpisuje się "Lady Makbet", czyli retelling znanej Szekspirowskiej sztuki w feministycznej odsłonie (i pięknym wydaniu). Czy książka sprostała moim oczekiwaniom?
Roscille zostaje wydana za Makbeta, tana jednej ze szkockich ziem w celu umocnienia sojuszu. Porzucona w obcym kraju, pozbawiona znanych twarzy i zmuszona do obcowania z całkiem nowymi, brutalnymi obyczajami, musi odnaleźć w sobie siłę do wywalczenia miejsca wśród mężczyzn. Welon na jej głowie jest symbolem zniewolenia, bo zgodnie z pogłoskami, każdy mężczyzna, który spojrzy jej w oczy, ugnie się pod jej urokiem. Lady ma jednak plany i ambicje, a także podsyca ogień płynący w Makbecie i zmuszający go do sięgania po coraz większą władzę. Czy wywalczy tym samym upragnioną wolność?
Największym plusem historii jest jej klimat. Autorka za pomocą pięknego, poetyckiego i lekko mrocznego stylu, oddała dziką naturę Szkocji. Przywoływała opisy nieprzebytych lasów i długich zamkowych korytarzy i podziemi. Jeszcze mocniej umocniła mnie w postanowieniu, że muszę odwiedzić ten kraj (chociaż oczywiście w jego nowocześniejszej wersji). Dzięki tym opisom, książka staje się idealnym wyborem na jesienne wieczory.
Akcja odbiega od oryginału, nawet w przedstawieniu głównej bohaterki. Do teraz mam do niej lekko mieszane uczucia, bo z jednej strony umiała knuć intrygi i naginać innych do swojej woli, ale jednocześnie bardzo często była tylko przerażoną dziewczyną, której podstępy szybko wychodziły na jaw. Różni się tym od Szekspirowskiej lady Makbet, mistrzyni planowania i intryg. Ale jak tak o tym piszę, dochodzę do wniosku, że takie przedstawienie jej postaci miało sens. Bądź co bądź była tylko młodą dziewczyną, wrzuconą w całkowicie nowe realia. Naturalnym były więc popełniane przez nią błędy i masa niepewności w głowie.
Makbet z kolei był postacią budzącą raczej niechęć. Jego brutalność z każdą stroną przytłaczała, ale autorka dobrze oddała jego stopniowe oddawanie się szaleństwu.
Jak już wspomniałam, autorka posługuje się niesamowicie plastycznym stylem. Kolejne strony przewracały się z łatwością. Do tego podobały mi się bardziej poetyckie aspekty, a moim absolutnie ulubionym pod względem piękna stylu rozdziałem jest ten ostatni zatytułowany "Koda".
W fabule zabrakło mi jednak faktora zaskoczenia. Bądź co bądź akcja postępowała dość powolnie i nie zawierała plot twistu, który całkowicie odwróciłby moja perspektywę. Klimat całkowicie to jednak wynagradza.
Muszę przyznać, że jestem zaskoczona stosunkowo niską oceną książki na portalu Goodreads. Osobiście dostrzegam w niej drobne mankamenty, ale całościowo uważam ją za naprawdę klimatyczną fantastykę z nutą grozy, nadającą się nie tylko dla fanów sztuki. To idealna lektura na jesień, a jej piękne wydanie sprawia, że stanowi też idealny prezent, dumnie zdobiący biblioteczkę.