Merlin jest bliski wezwania dawnych bogów Brytanii. Wszystkie jej skarby są w jednym miejscu i tylko czekają na odpowiednią noc, gdy będzie można użyć pełni ich mocy. Nad całym krajem wisi widmo zarówno wojny domowej, jak i rychłego starcia z Saksonami, którzy osiedlili się na wschodzie wyspy. Problem w tym, że uderzenie najeźdźców przyjdzie w najmniej oczekiwanej porze.
Derfel kończy pisać dzieje swoje i Artura, a przy okazji wyjawia zakończenia wątków, które towarzyszyły nam od [t]Zimowego monarchy[/t]. Dowiadujemy się wreszcie, jakim sposobem wierny sługa Artura stracił lewą dłoń, a także poznajemy miejsce i sposób upadku legendarnego wodza Brytów. Niestety, Cornwell definitywnie kończy fabułę związaną z tym szlachetnym mężem, i nawet jeśli kilka wątków zostało wielką niewiadomą, nie mamy co oczekiwać na kontynuację trylogii.
Nie łudźcie się, że dojrzycie jakiekolwiek promienie słońca nad Brytanią – autor znowu każe nam wejść w świat, gdzie zaufani przyjaciele są jedynym skarbem, jaki można posiadać. Złoto i klejnoty nie są tu najważniejsze. Tylko co z tego, skoro zdrada i przewrót czekają na każdym kroku, a fałszywe informacje są codziennością? I chyba nie zdradzę za dużo, jeśli powiem, że zakończenie nie napawa optymizmem, a jedynie ponurą satysfakcją. Mroczne są również dusze bohaterów [t]Excalibura[/t]: może i pragną oni pokoju, jednak nikt nie waha się tutaj walczyć z najeźdźcą za pomocą wszystkich możliwych metod, nawet tych najbardziej krwawych i brutalnych. Postacie stworzone zostały tak, by można było identyfikować się z nimi w każdej chwili. Wszyscy są tutaj silnie zarysowani i nie ma najmniejszych problemów z przewidzeniem ich kolejnych ruchów. Jedyny problem stanowi Artur, który tak naprawdę jest jedną wielką nieobliczalną niewiadomą. Często postępuje on wbrew samemu sobie. Dodaje to tylko smaku lekturze – nigdy nie wiemy, czego spodziewać się po tym wodzu.
Ogromna liczba wątków fabularnych, które nam towarzyszą (włączając w to wątki poboczne), nie stanowi bynajmniej wady – wszystko jest poukładane bardzo logicznie i spójnie. Nawet gdy nie skupiamy na książce szczególnej uwagi, wyjątkowo trudno jest się zgubić w całej powieści. Nie można też narzekać na zróżnicowanie przygód głównych bohaterów – znajdziemy tu dosłownie wszystko, od zdrady po czarną magię.
Narzekać można tu tylko na jakość tłumaczenia i korekty. Tłumacz zdecydowanie nadużywa słowa "mąż", które pojawia się właściwie co stronę, zaś korektorom omsknęło się kilkanaście literówek, które aż biją po oczach, ale w tej sferze i tak jest lepiej, niż w poprzednich częściach trylogii. Styl, przynajmniej w polskim wydaniu, także nie jest zły, ale do perfekcji brakuje mu naprawdę sporo. Czasami wydaje się, że postaci mówią aż zbyt współczesnym językiem. Widać próby archaizacji, są one jednak na dość nikłym poziomie, co sprawia, iż styl nie jest żadnym wyzwaniem dla myślącego czytelnika.
[t]Excalibur[/t] mocno wyróżnia się na tle innych powieści o Arturze. Dzieje założyciela zgromadzenia Okrągłego Stołu rozgrywają się w spowitej mrokiem czasu historii Brytanii, co sprawia, że ciemność otacza swym całunem właściwie wszystko. Jedyne, co książce można zarzucić, to ogromny niedosyt po lekturze – czytelnik chciałby poznać losy Derfela i być może nawet Artura dokładniej, niż zostało to opisane w zakończeniu. A w obecnej sytuacji może się ratować tylko wyobraźnią.