Kto by się spodziewał po pani Karen Marie Moning, przykładnej absolwentce prawa i socjologii, takiej mrocznej i szalonej powieści? Autorka dwunastu bestsellerów pozytywnie zaskoczyła czytelników i zgarnęła za to kilka nagród.
Mroczne szaleństwo to pierwsza część Kronik Mac O'Connor i jednocześnie żywe potwierdzenie słów: nie należy oceniać książki po okładce. Po pierwsze - obrazek na niej przedstawiony nie ma nic wspólnego z treścią i zachodzę w głowę skąd się wziął. Po drugie - wypisane niebieskimi literami Mroczne szaleństwo też może zmylić. Trochę kiczowate, nie sądzicie? Mnie kojarzy się z ckliwym harlequinem, a nie jest to gatunek bliski memu sercu.
MacKayla Lane, mimo swoich 22 lat, postanowiła być wiecznym dzieckiem. Najchętniej wciąż by się stroiła w różowe sukienki i szczotkowała swoje długie blond włosy. Do czasu kiedy jej siostra zostaje brutalnie zamordowana w ciemnej dublińskiej uliczce. Mac po wysłuchaniu enigmatycznej wiadomości, jaką Alina jej pozostawiła na krótko przed śmiercią, postanawia wyruszyć do Irlandii i zbadać okoliczności w jakich zginęła. I w tym momencie zaczyna się całe paranormal story, bowiem kobieta o mózgu nastolatki, okazuje się widzieć elfy. Tak, brzmi to jak średni horror, ale ja całkiem nieźle bawiłam się, poświęcając czas tej książce.
Na pierwszy plan bez wątpienia wysuwa się postać wyżej wspomnianej Mac. Z początku dziewczyna irytuje swoją naiwnością, ale w miarę czytania ciężko jej nie polubić, zwłaszcza dostrzegając zmiany jakie w niej powoli i opornie (ale jednak) zachodzą. Tajniki jej umysłu można zgłębić dość szczegółowo, bo to właśnie ona jest narratorem. Osobiście żałuję, że autorka wybrała formę dziennika - trzecioosobowa narracja z pewnością pozwoliłaby traktować powieść poważniej, a nie tylko jako formę zabicia czasu.
Na całe szczęście MacKayla nie jest jedyną postacią. Mamy też tajemniczego Jericho Barronsa, który mimo, że podobny do typowych książkowych amantów, jest jednak od nich całkowicie różny. Fascynacja tą postacią jeszcze mi nie przeszła, przyznaję się. Nie da się zaprzeczyć, że gdzieś pod koniec pierwszego tomu między bohaterami zaczyna iskrzyć - ale są to głównie dawkujące napięcie potyczki słowne, napisane zresztą z humorem, podkreślającym dynamikę powieści. Panna Lane i Barrons wcale nie stają się dla siebie ani odrobinę cieplejsi niż byli na początku, wciąż sobie nie ufają i tak naprawdę nie pomylę się zbytnio, jeśli powiem, że się nie lubią.
Co jest ciekawe i osobliwe - nie mamy tu podziału na dobrych i złych - dostajemy za to całą paletę odcieni szarości. Różnorodność postaci jest niewątpliwym atutem Mrocznego szaleństwa, podobnie jak to, że pani Moning nie rzuca wszystkich kart na stół i nie zdradza na początku wszystkich tajemnic.
Szkoda zmarnowanego potencjału Irlandii. Piękny kraj, który w książce jest wspomniany tylko z nazwy. Autorka najprawdopodobniej zna go tylko z obrazka i w tym cały problem. Atmosfery Dublina nie poznamy, czytając o przygodach Mac Lane. Poznamy za to bogaty opis potworów, magicznych istot i tajemniczych artefaktów.
Mroczne szaleństwo jest nieszablonową powieścią fantasy i zdecydowanie nie najambitniejszą, jaką miałam okazję czytać. Nie znajdziemy tu złotych rad i nie przeżyjemy katharsis - nawet czytając opis przeżyć Mac po śmierci siostry ciężko było mi wykrzesać z siebie empatię. Ale na pewno czas upłynie szybko (ze względu na wartką akcję) i (o ile mogę to tak ująć, po przeczytaniu w jeden dzień trzech tomów) całkiem przyjemnie. Wciągnięcie się w świat pełen tajemnic wcale nie jest trudne.