Dan Simmons to pisarz, który bardzo często czerpie inspiracje z kart historii. Weźmy choćby wyśmienity Terror, Dzieci nocy czy Piąty kier. Na wszystkie te powieści, w mniejszym lub większym stopniu, wpływ miała właśnie historia. Nie inaczej jest w Droodzie, gdzie autor zabiera nas do mrocznego Londynu drugiej połowy XIX wieku, aby opowiedzieć nam o ostatnich latach życia Charlesa Dickensa, jednego z najpopularniejszych pisarzy wszech czasów.
Drood zaczyna się od katastrofy kolejowej pod Steplehurst. Jednym z pasażerów pechowego pociągu jest Charles Dickens, który nie dość, że wychodzi z tej kraksy cało, to na dodatek stara się pomagać rannym współpasażerom. To właśnie tam, wśród krzyków poszkodowanych, porozrywanych trupów, wywróconych wagonów, pozgniatanej stali i ogólnego chaosu, po raz pierwszy spotyka człowieka bez nosa i uszu, odzianego w stary przedpotopowy płaszcz i cylinder; człowieka, który sepleniąc przedstawia mu się jako Drood. Jednak czy Drood na pewno jest człowiekiem? Dla Dickensa staje się to niemałą obsesją i już wkrótce wspólnie ze swoim oddanym przyjacielem Wilkie Collinsem rozpoczyną poszukiwania tajemniczej istoty. Zagłębiając się w najgorsze dzielnice XIX-wiecznego Londynu, a także do mrocznego i niebezpiecznego, ukrytego głęboko w podziemiach, Podmiasta, odkryją, że prawa jakie tam obowiązują są zupełnie inne niż te na powierzchni...
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, już na samym początku lektury Drooda, to niesamowity, przyprawiający o ciarki klimat tej powieści. Tutaj autentycznie czuć wiszącą w powietrzu grozę i choć ta rzadko pokazuje swoje oblicze, towarzyszy nam przez niemal całą opowieść. Dan Simmons, podobnie jak w Terrorze, do którego w pewnym momencie wyraźnie nawiązuje, sięga do prawdziwych postaci i wydarzeń z ich życia i opowiada zupełnie nową historię. Historię mroczną, niejednoznaczną i angażującą. Musicie jednak przygotować się na to, że akcja Drooda toczy się powoli, momentami bardzo powoli, a my - jako czytelnicy - będziemy mieli dość czasu i okazji, aby poznać psychikę głównych bohaterów, ich myśli i przywary, a także wgryźć się głęboko w ich wzajemną relacją. A ta jest cholernie skomplikowana. U Simmonsa Collins i Dickens niemal cały czas ze sobą rywalizują. Choć to, co ich łączy nazywają "przyjaźnią", więcej tam zawiści, nienawiści i pospolitej zazdrości, niż czegokolwiek innego. Ta relacja oczywiście z biegiem lat ewoluuje i to niekoniecznie w dobrą stronę, a sama postać Drooda wydaje się być jedynie tłem opowieści o Dickensie i Collinsie. Tłem, ale i katalizatorem ich wzajemnych animozji. Mamy więc tajemniczą i niebezpieczną postać, niemal bez przerwy majaczącą gdzieś w tle, ale to nie jedyny wątek grozy w Droodzie. Dan Simmons upchnął tu też inne motywy, znajdziecie tu m.in. zjawy czy doppelgängera.
Simmons, to także doskonały przewodnik po mrocznych rewirach. Udowodnił to już w Pieśni bogini Kali - swoim debiucie, gdzie pokazał - mówiąc delikatnie - mało turystyczne części Kalkuty. Tutaj jest podobnie, z tym że zagłębiamy się w najbardziej zakazane i niebezpieczne części XIX-wiecznego Londynu, takie jak choćby Whitechapel, Shadwell czy Wapping, a także w podziemny świat zwany tu Podmiastem, świat starych zapomnianych kanałów, katakumb i krypt, gdzie ulokowano królestwo tytułowego Drooda. Sam Drood to istota niemal mityczna i może dlatego robi tu tak niezwykłą atmosferę.
Czy jednak ta powieść musiała być tak opasła? Hmmm... Choć uważam, że Drood to książka wyśmienita i bardzo w moim guście, to jednak dłużyzny są tu niekiedy bardzo wyczuwalne i przeszkadzają. Moim zdaniem Simmons zbyt wiele czasu i energii poświęca na wątki poboczne, tak naprawdę nieistotne dla całej fabuły. Zbyt wiele tu jest bankietów, przedstawień teatralnych, czy innych spotkań towarzyskich. Autor zbyt wielki nacisk kładzie też na analizę kolejnych dzieł czy to Dickensa czy Collinsa. Simmons jednak potrafi nam to zrekompensować kolejną mocną sceną grozy czy świetnie skonstruowanymi postaciami, również tymi, które są na drugim czy trzecim planie, jak choćby król Lazaree - tajemniczy władca opiumowego królestwa, czy Katy - córka Dickensa i szwagierka Collinsa, która - jak na swoje czasy - była kobietą bardzo wyzwoloną. No właśnie, bo w Droodzie szalenie ważny jest też czas akcji i związany z nim patriarchat, przepaść materialna i klasowość. Ta cała otoczka, to tło nie tylko historyczne, ale i - a może zwłaszcza - społeczne, jest tu szalenie istotna i daje nam niezwykle barwny, ale jednocześnie niezbyt przyjemny, obraz ówczesnego Londynu.
Dan Simmons jak żaden inny znany mi autor, perfekcyjnie łączy fakty historyczne z fikcją, prawdziwe postaci z wymyślonymi i w Droodzie tylko to potwierdził. Potwierdził również, że jest znakomitym pisarzem, który potrafi operować językiem i opowiadać zawiłe, wielowątkowe i rozciągnięte w czasie historie. Drood to na pewno nie jest najlepsza książka Simmonsa jaką przeczytałem. Jeśli chodzi o grozę, to tu nadal moim numerem jeden pozostaje Terror, ale to nie zmienia faktu, że Drood jest rewelacyjny. Dlatego też jeśli lubicie nieszablonowe dzieła grozy i macie trochę więcej niż "trochę" wolnego czasu, koniecznie sięgnijcie po tego grubaska.
© by MROCZNE STRONY | 2023