Nie ma nic gorszego dla czytelnika, jak zakończenie genialnej powieści w najmniej oczekiwanym momencie. Zgodzicie się ze mną?
Brakuje mi słów, aby powiedzieć co Linda Malczewska zrobiła z moim mózgiem, tworząc (na razie) dwie tak okropnie wciągające historie. No może historia jest jedna, aczkolwiek chodzi mi o te dwie z wyglądu niepozorne części Mrocznego pożądania. „Gra pozorów” była debiutem, który zasługiwał na miano petardy, ale to co przeczytałam w „Mrocznej grze” może bez problemu stanowić ogromną konkurencję dla swojej poprzedniczki. Strach pomyśleć jaką bombę autorka zrzuci na nas w finale tejże trylogii, którą chce już, a najlepiej na wczoraj ;)
Pamiętacie jak zakończyła się pierwsza część? Nie martwcie się, nie będę Wam spojlerować ;) W „Mrocznej grze” mamy kontynuację losów Eleny i Logana. Dzieje się bardzo dużo, bardzo mocno i bardzo emocjonująco. Po raz kolejny autorka stworzyła tak mroczny klimat, że lektura tej książki była samą przyjemnością. Uwielbiam te chwile, gdy historia pochłania mnie do tego stopnia, że poza książką nie istnieje nic więcej, a wydarzenia w niej zawarte dosłownie zalewają mój umysł, a na plecach mam ciarki. I tak właśnie było w przypadku „Mrocznej gry”. Początek rozniósł mój mózg, ciarki czułam na całym ciele, a niektóre momenty w książce czytałam na wdechu, niedowierzając w to co się dzieje. Autorka włożyła w swoją książkę tyle emocji, że ja normalnie czułam się nią zahipnotyzowana.
W tej części dostajemy historię pełną bólu, chwilami wręcz mrożącą krew w żyłach, zapierającą dech w piersiach i pokuszę się o stwierdzenie, że w niektórych momentach dość brutalną. I jak w „Grze pozorów” można było się rozpłynąć, tak tutaj częściej chciało mi się płakać i wyć do księżyca, bowiem to co się dzieje w ich „obecnej sytuacji” krajało mi serce na pół. Ale jakże to było dobrze opisane, normalnie miałam łzy w oczach, a serce to galopowało z prędkością jadącego samochodu! Dobra przyznaje, raz nawet się popłakałam – tak wiem, słabszy dzień chyba :p a tak na poważnie, autorka doskonale wie jak dozować emocje, by czytelnikowi finalnie zabrakło tchu… ;)
Styl pisania autorki jak dla mnie jest na najwyższym poziomie. Wszystko tutaj trzyma się kupy, nie ma żadnych niedomówień, historia dosłownie płynie swoim życiem, wszystko toczy się tak jak być powinno. Każde wydarzenia ma swoją przyczynę i skutek, przez co widać jak bardzo cała historia jest dopracowana. Co do bohaterów, tak jak poprzednio, uwielbiam ich – nawet w tych momentach, gdy wyprowadzają mnie z równowagi. Dodatkowy plus za wykreowanie psychopaty. O raju, ależ ten chłop przyprawiał mnie o ciarki. Nie dość, że nieobliczalny, to jeszcze taki schiz! W życiu bym się nie spodziewała, że autorka w ten sposób poprowadzi całą jego postać! Nie powiem Wam o kogo chodzi, niech to będzie i dla Was ogromne zaskoczenie :P Naprawdę, jestem pełna podziwu pomysłu na niego, tak jak i na całą fabułę! Czułam się zmrożona samą wzmianką o nim, a to co wyczyniał przechodziło ludzkie pojęcie. A ileż w tym było emocji i mroku!
Zakończenie drugiego tomu mocno mnie zirytowało :P no bo jakżeby mogło być inaczej. Linda doskonale wie, w którym momencie zakończyć historię, aby czytelnik nie mógł doczekać się kolejnej części. Po raz drugi dziękuje, że mogłam objąć książkę swoim patronatem! Chce więcej!