"Płyń z prądem, przyjacielu, i gdy Cię będzie unosił, leciutko mu pomagaj, omijaj rafy, walcz z mrokiem i nigdy, nigdy się nie poddawaj."
Któregoś dnia jak razem z mamą przegrzebywałyśmy pudło ze starymi książkami (a było to dobre cztery lata temu, przydałoby się znowu to pudło przegrzebać... :D) natrafiłyśmy właśnie na Forresta Gumpa. "Weź, to jedna z najlepszych książek jakie miałam okazję przeczytać". No to posłuchałam mamy i wzięłam. Niestety od wtedy do niedawna książka stała nieruszona na półce. Jakoś nie miałam ochoty jej wcześniej czytać... ale może to dobrze, bo wtedy pewnie odebrałabym ją zupełnie inaczej.
Forrest Gump to książka o idiocie. Dokładnie - o półgłówku, imbecylu - jak zwał tak zwał. Jednak Forrest nie jest wcale takim zwyczajnym głupkiem.
Główny bohater na początku chodził do zwykłej szkoły ze zwykłymi dzieciakami. Niestety nie radził sobie zbyt dobrze i rówieśnicy też nie byli dla niego mili. Jedynie Jenny Curran traktowała go normalnie nie zważając na opinie innych.
Z powodu niskiego ilorazu inteligencji Forrest został przeniesiony do szkoły specjalnej, w której sobie egzystował. Długo można by tak opowiadać całą jego historię, ale chyba lepiej żebyście sięgnęli po książkę bo zdecydowanie warto :)
"Może jestem idiota, ale nie jestem głupi."
Podczas czytania powieści bardzo przywiązałam się do postaci. Główny bohater - Forrest, cały czas wywoływał moją wielką sympatię. Mimo, że niezbyt mądry, to miał przebłyski geniuszu i takiego szeroko pojętego zrozumienia. Nie do końca wiem jak to opisać, ale był taki... powiedzmy inteligentny życiowo, do pewnego stopnia. Dodatkowo był postacią tak swojską - może to dzięki pierwszoosobowej narracji - że czułam jakbym go znała od wielu lat. Był tak plastycznie wykreowanym bohaterem, że aż przyjemnie się czytało.
Ogólnie większość bohaterów w książce była bardzo wyrazista i nietuzinkowa. Wszystkie lubiłam na swój sposób i chwała autorowi za to, że stworzył tak różnorodne postacie. Bardzo podobał mi się też styl pisania pana Grooma - normalnie rasowy idiota. Choć w tekście było mnóstwo poprzekręcanych wyrażeń, stylistyka leżała i kwiczała to to wszystko było bardzo naturalne i realistyczne. Takie pasujące do Forresta. Najśmieszniej było, gdy zaczęłam czytać inną książkę (całkowicie poprawną merytorycznie, stylistycznie i gramatycznie) i tam język wydawał mi się jakiś taki surowy i toporny. Oczywiście przeszło mi po paru stronach ;)
W tej książce bardzo podobało mi się to, że była tak rozbrajająco zabawna, a za razem prawdziwa. Można było znaleźć w niej garści uniwersalnych prawd życiowych, przydatnych rad i takiej inspiracji do wykorzystania swojego żywota w stu procentach.
"Kiedy myślisz, że gorzej już być nie może, zacznij się walić deską po nodze. Zobaczysz jaką poczujesz ulgę, gdy przestaniesz."
W zasadzie to trudno mi w tej powieści znaleźć cokolwiek do czego można by się przyczepić. Świetnie wykreowani bohaterowie, język rodem jak z ust idioty, świetna wartka akcja (uwielbiam pomysł z hodowlą krewetek) i mnóstwo wartości i tego wszystkiego, co możemy dopasować do nas samych, ruszyć tyłek i wprowadzać to w życie. Jak Forrest mógł zostać milionerem, to my chyba też, co? ;)
Jak już pisałam, książka cud, miód i orzeszki. Trudno jest znaleźć coś tak dobrego, co w zasadzie podoba się wszystkim. Zostaje mi twór pana Grooma odłożyć na półkę, wreszcie obejrzeć ekranizacje i wracać do książki za każdym razem, gdy zwątpię w to, że moje wypociny kiedyś staną się bestsellerem. No... muszę tylko zacząć je pisać ;)