„Gdybyśmy mieli lornetkę, mogłabym pokazać ci teraz Morze Spokoju – odpowiada, wyciągając rękę w stronę nieba. – Widzisz? Tam, na Księżycu. Trudno je stąd zobaczyć.
[...]
– To dlatego masz w swoim pokoju zdjęcie Księżyca?
[...]
– Nie. Powiesiłam to sobie, żeby przypominało mi, że to wszystko to jedna wielka ściema. Kiedyś myślałam, że brzmi to, jak nazwa jakiegoś pięknego, spokojnego miejsca. Takiego, w którym chciałbyś się znaleźć po śmierci. Wiesz, spokój, cisza i woda dookoła. Miejsce, które może cię pochłonąć i przyjąć takim, jakim jesteś. Tak to sobie wyobrażałam.
– Cóż, faktycznie brzmi nieźle.
– Tylko brzmi. Bo prawda jest zupełnie inna. To wcale nie jest żadne morze. To tylko wielki, ciemny cień. Ta nazwa to jedno wielkie kłamstwo. Nic nie znaczy.”
Nastia Kashnikov miała przed sobą świetlaną przyszłość jako utalentowana pianistka, jednak jej marzenia zostały zmiażdżone. Teraz dziewczyna próbuje przetrwać w nowej szkole, do której właśnie zaczęła chodzić. Wszystko, o czym marzy, to ukryć się w cieniu i nie rzucać. Nie szuka przyjaciół ani ludzi, którzy mogliby ją uratować od jej przytłaczającej rzeczywistości. Mimo że wywołuje niemałą sensację, jednak trudno jest się dogadać z kimś, kto w ogóle nie mówi.
Historię Josha Bennetta zna każdy w szkole. W wieku zaledwie siedemnastu lat został zupełnie sam, a wszyscy, których kochał, odeszli. Ludzie go unikają, ale jemu to pasuje, bo on nie szuka bliższych znajomości.
Wszystko się zmienia, gdy ta dwójka się poznaje. Nastia próbuje przeniknąć do świata Josha, ale z każdym dniem pojawia się coraz więcej tajemnic dziewczyny.
Czy Joshowi uda się w końcu poznać prawdę? Co tak naprawdę wydarzyło się, że Nastia przestała mówić i, czy kiedykolwiek ponownie przemówi?
To jedna z tych książek, która najpierw łamie serce, a potem je ulecza. To jedna z tych książek, których oboje są pokiereszowani przez życie. Choć historia każdego z nich jest inna, łączą ich bolesne doświadczenia, które przytrafiały się im w młodym wieku. To jedna z tych książek, w których jedno dla drugiego jest jak promyk słońca. Główny bohater nawet tak nazywa Nastie. Każdy z nich ma swój własny sposób na radzenie sobie z problemami i demonami. On woli być wyrzutkiem i odciąć się od wszystkich i zaszyć się w swoim warsztacie robią meble. Ona przede wszystkim nie mówi, a bieganie uważa za swoisty wsysacz wszystkich niepotrzebnych myśli i stresu. Jej styl ubioru również jest związany z całą traumę, którą przeżyła.
Autorka odwaliła naprawdę kawał dobrej przy temacie traumy. Idealnie jest pokazane, jak czasem to, co nam się przytrafiło, może doprowadzić do nienawiści wobec samego siebie.
Podobała mi się relacja Nastii i Josha i to jak się ona rozwijała. Nie zbliżyli się do siebie od razu, mamy tutaj slow burn i to całe budowanie relacji jest świetnie poprowadzone. Każde z nich ciągnęło ku sobie, z każdą wspólnie spędzoną chwilą przekonują się do siebie, a kiedy w końcu pojawia się zaufanie, Nastia robi coś, co kompletnie zaskakuje Josha. Co? To musicie sami sprawdzić.
Nie mogę również nie wspomnieć o nieoczekiwanej przyjaźni Nastii z Drew, który równocześnie był najlepszym przyjacielem Josha. Mimo że Drew miał na początku zupełnie inne plany wobec dziewczyny, ta dwójka znalazła wspólny język i wszystko zaowocowało wspaniałą przyjaźnią.
„Morze Spokoju” to historia o kruchej dziewczynie i samotnym chłopaku.
To historia o traumie z przeszłości i radzeniu sobie z demonami.
To historia o zniszczonych marzeniach i utraconych nadziejach.
To historia o tym, że nawet w największej ciemności zawsze gdzieś świeci się światełko.
To historia o szansie na rozpoczęcie nowego życia.
To historia pełna bólu, ale i odnalezienia ukojenia.
To historia pełna nienawiści i lęków, ale jednocześnie nie zabraknie w niej miłości i przyjaźni.
Polecam.