Z tą autorką spotkałam się już kilka lat temu, kiedy to w dzień wigilii przyszła paczka z jej książką. Schowałam się w pokoju ignorując przygotowania świąteczne i zaczytałam się w pięknej historii miłosnej. Od tego czasu Sandra Brown zagościła u mnie na szczycie listy ulubionych autorek romansowych. Dlatego to ona, a nie tak przez wszystkich uwielbiana Nora Roberts, która wydaje książki z szybkością karabiny maszynowego, jest dla mnie zdecydowanie i nieodwołalnie Królową Romansu.
Tak więc kiedy tylko natkną się na jakąś, nieprzeczytaną przeze mnie książkę pani Brown oczywiście ją sobie pożyczam (z pytaniem lub bez :D). Tak było i w tym przypadku.
Paris Gibson prowadząca nocną audycje w radiu 101,3 FM, otrzymuje telefon od swojego słuchacza. Z tajemniczym Valentinem rozmawiała już nie raz, więc początkowo nic jej nie niepokoi. Jednak z biegiem czasu zaczyna opanowywać ją strach, bo mężczyzna informuje ją, że za trzy doby zabije swoją dziewczynę, która po radach przekazanych jej przez Paris postanowiła z nim zerwać. Przerażona spikerka informuje o wszystkim policję. Sprawą zainteresował się detektyw z wydziału zabójstw, który mimo wątpliwych dowodów (bo w końcu to był tylko jeden telefon), postanawia wszcząć dochodzenie. Dla pewności prosi o pomoc policyjnego psychologa. Dean Malloy jest równie zszokowany widokiem Paris, jak ona jego. Nikt nie wie, ze łączy ich mroczna przeszłość.
W tym samym czasie sędzia okręgowy, próbuje odnaleźć córkę, która nie wróciła na noc do domu. Oczywiście nieoficjalnie. Jednak informacja o prośbie sędziego dociera do grupy zajmującej się sprawą Valentina. Sytuacja zaczyna się robić coraz poważniejsza, bo przecież oba wydarzenia mogą być ze sobą powiązane, tworząc przerażającą parę. Ciągle wychodzą na światło dzienne nowe wątki. Podejrzanych jest kilku, a sprawca tylko jeden. A czas mija nieubłaganie.
Książki Sandry Brown dzielą się na dwie części. Jedna to powieść z kategorii, jak ja to nazywam, romans romantyczny, a druga to romans z rozbudowanym wątkiem kryminalnym. „Witaj, mroku” to zdecydowanie to drugie. W czym wątki miłosne jak i kryminalne doskonale ze sobą współgrają tworząc niesamowitą i wciągająca historie dla pań (panowie raczej nie „jarają” się taką literatura, ale polecam, polecam :D).
Powieść napisana lekkim i prostym językiem w narracji trzecioosobowej. Co zawsze podobało mi się, w książkach tej autorki to ukazywanie historii nie tylko pary głównych bohaterów, ale też i wielu postaci pobocznych. Możemy obserwować dlaczego postępują tak a nie inaczej i jaki mają wpływ na fabułę utworu. Widzimy konflikt Dean'a z nastoletnim synem, egoizm rodziców, którzy dążą do własnych celów kosztem swoich dzieci, chore rozumowanie psychopaty, a nawet koszmar uzależnienia dotykający osoby z otoczenia człowieka zmagającego się z nałogiem.
Książkę czyta się szybko i z wielkim oczekiwaniem. Na pewno zaskoczy nie jednego, bo rozwiązanie zagadki wcale nie jest tak oczywiste jak by się mogło wydawać.
W trakcie czytania książki rzuciło mi się w oczy ogromne natężenie wątków związanych z seksem. Nie chodzi tu o to, że bohaterowie ciągle go uprawiają, bo tak nie jest. Tylko... A zresztą sami musicie się przekonać.
„Witaj, mroku” to pozycja obowiązkowa dla wiernych fanek Sandry Brown. Polecam ją również wszystkim innym, którzy lubią kryminał z przewijającą się miłością tle. Wciągam tą książkę na listę lepszych utworów tej autorki, choć na szczycie nadal figuruje „Rykoszet” (którego recenzje może jeszcze kiedyś napiszę).
Moja ocena: 8/10.
www.szeleststron.com