Zadowolenie z czytania tej książki przychodziło bardzo powoli, ale konsekwentnie. Mówiąc szczerze, przez całą pierwszą część przewracałam kartki bez większego entuzjazmu, postanawiając tym razem nie poddawać się po kilku rozdziałach, tylko jakoś dotrwać do końca. Strategia, na szczęście, opłaciła się. W połowie (szkoda, że tak późno) nastąpił niespodziewany zwrot akcji, dzięki któremu coś wreszcie zaczęło się dziać.
W ogólnym rozrachunku, dzięki przemyślnie dopracowanej końcówce, książka przyniosła mi sporą satysfakcję, chociaż to dość perwersyjne określenie, biorąc pod uwagę zatrważającą liczbę pojawiających się w powieści trupów. Na szczęście podeszłam z rezerwą do obietnic wydawcy. Jeżeli komuś jednak przyszłoby do głowy, aby w nie uwierzyć – poczuje się oszukany. Będzie to jednak ten rzadki rodzaj oszustwa, w przypadku którego należałoby wznieść dłonie w górę i krzyknąć: chwalmy Pana! Co za ulga, że to tylko obiecanki cacanki. Na górze okładki widnieje bowiem taka zachęta: „Świetna komedia kryminalna z czwórką brytyjskich emerytów w roli detektywów. Na pewno polubiliby się z bohaterką moich książek.” Jacek Galiński, autor powieści „Kółko się pani urwało”.
O nie, panie Jacku, nie ma takiej opcji. Błyskotliwi i sympatyczni emeryci z
The Thursday Murder Club z pewnością polubili by się z panną Marple, odczuwając wspólnotę z jej szarymi komórkami, ale gdyby do ich zacnego towarzystwa próbowała wtargnąć osoba tak wredna, złośliwa i głupia, jak bohaterka pana książek (recenzja tu:
https://nakanapie.pl/recenzje/fanfary-kolko-sie-pani-urwalo ), to myślę, że zamiast się z nią patyczkować, z zimną krwią by ją zamordowali.
Jeżeli ktoś, zgodnie z sugestią na okładce uwierzy, że będzie to „pełna niewymuszonego humoru i ironicznego brytyjskiego dowcipu komedia kryminalna”, i już sobie wyobrazi, że otrzyma coś na kształt „Trzech panów w łódce, nie licząc psa”, „Hotelu Zacisze” lub może nawet Monthy Pythona, również poczuje się zawiedziony. Bohaterowie owszem, bywają dowcipni, ale sama historia, mimo optymistycznych akcentów jest raczej gorzka niż śmieszna (dziesięciu nieboszczyków, w tym trójka samobójców, nie może się mylić). Zupełnie mi to jednak w odbiorze nie przeszkadza, chyba podobnie jak angielskim czytelnikom, którym wystarczył na okładce taki opis:
“In a peaceful retirement village, four unlikely friends meet weekly in the Jigsaw Room to discuss unsolved crimes; together they call themselves The Thursday Murder Club. Elizabeth, Joyce, Ibrahim and Ron might be pushing eighty but they still have a few tricks up their sleeves.
When a local developer is found dead with a mysterious photograph left next to the body, the Thursday Murder Club suddenly find themselves in the middle of their first live case. As the bodies begin to pile up, can our unorthodox but brilliant gang catch the killer, before it’s too late?”
Tekstu z premedytacją nie tłumaczę. Nawet jeśli ktoś nie zna wystarczająco dobrze angielskiego, łatwo się zorientuje, że w tym opisie nie pada słowo „comedy”.
Nigdy nie zrozumiem toku myślenia wydawców.