Lubię spuściznę Marii Montessori, bo to nie były czasy, kiedy jej się wydawało, co się jej wydaje i nie wrzucała tego w rolkę czy IG, tylko zbudowała swój autorytet w oparciu o rzetelne naukowe badania jako lekarka. Montessori kojarzy się, wiadomo, z prestiżem, drewnianymi zabawkami i beżowymi ścianami w pokoju dziecka. Aaa, no jeszcze kupą pieniędzy wydanych na kolorowe tęcze wielkości owczarka niemieckiego i brytyjską rodziną królewską, która od pokoleń wysyła dzieci do przedszkoli Montessori. Kiedy książka pojawiła się w Klubie Recenzenta, pomyślałam "o! może uda mi się wpleść więcej Montessori w życie domowe". Kiedy po kliknięciu przeczytałam, że chodzi o zabawy, pomyślałam "o! może przemyci coś, co tanim kosztem uda się wdrożyć w domu". Ale po chwili przyszło zwątpienie- że mam już kilka książek z propozycjami zabaw dla dzieci, także Montessori i to jest w sumie jedno i to samo innymi słowami. Mikołaje z rolki po papierze toaletowym, wulkany z butelki po mleku i kwiatki z bibuły. Mam też książkę, która sprowadza się do "idź z dzieckiem do parku, podnoście liście i dopasujcie do rosnących tam roślin". Potem zdecydowałam, że nawet jeśli w tej książce jest jeden pomysł, który spodoba się dziecku i sprawi radość... warto (przy okazji warto też przyblokować sobie zamówienia w Klubie czymś, co mogę mieć już napisane w innych książkach na półce). Podobne wątpliwości towarzyszyły mi podczas oczekiwania na przesyłkę. I pewnie niejednej osobie będą towarzyszyć zanim zdecyduje się sięgnąć po tę książkę. W końcu się doczekaliśmy. Dzwonek do drzwi, przesyłka, a w niej książka w żółtej okładce.
Otwieram- sceptycznie- a tu książka podzielona nie tylko na pory roku, ale i zmysły. Pierwsze "oho, fajne". Przy każdej zabawie informacja jakie są jej cele np. wyostrzenie zmysłu dotyku, ćwiczenie nadgarstka, rozwój motoryki małej, ćwiczenie koordynacji oko-ręka, rozwijanie dyskryminacji sensorycznej, przygotowanie do czytania i pisania, zwiększenie poziomu koncentracji itd. itp. Drugie "oho, fajne, bo jeśli dziecku coś idzie gorzej, można wybrać zabawy, które będą terapeutyczne". Wiecie, że prima aprilis we Francji nazywa się dniem kwietniowej ryby? Ja też przed tą książką nie wiedziałam. Trzecie "oho, fajne, bo uczymy się czegoś nowego podczas zabawy i wiemy, po co to robimy, bo to informacja potrzebna w tej zabawie". Przy każdej zabawie jest też dymek z informacją, co będzie do niej potrzebne, nie zaskoczy więc na żadnym etapie i w deszczowy lazy day możemy po prostu wybrać atrakcję, do której wszystko mamy już w domu (np. jedzenie- ta książka uczy w ten sposób geometrii). Jakie to na przykład zabawy? Dla mnie coś nowego to rysowanie falowanych linii podczas słuchania muzyki- start na zielonym polu, stop kiedy muzykę wyłączymy. Faliste linie przygotowują rączkę do pisania, ponadto z czasem dziecko (podobno- tak tu piszą) zacznie dostosowywać je do amplitudy słyszanych dźwięków. Intrygujące... Jest też propozycja opowieści w ciemności (u młodszych w półmroku). Zabawa w "kim jestem?", kiedy na tacy kładziemy przedmioty i poprzez eliminowanie ich kolejnych cech dziecko ma wybrać właściwy, zaczynamy np. od "Nie jestem niebieski". Starsze dzieci mogą zadawać pytania. Są też pozycje jogi z opisem obrazków, jakie podczas nich dziecko może sobie wyobrazić, wpisane np. w klimat Świąt Bożego Narodzenia. Jest przepis na zupę pieczarkową. Zabawa jak temperowanie kredek przekształcić w sztukę. Te wszystkie zabawy oddają przy tym stopniowanie trudności według pracy z montessoriańskimi pomocami podczas lekcji trójstopniowej.
Wydaje mi się, że to obiektywna ocena: jeśli ktoś ciągle sam wymyśla dzieciom kreatywne zabawy, to i tak tutaj znajdzie inspiracje na "duch Montessori".
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta nakanapie.pl. Dziękuję!