"Rzeź wołyńska była jednym z najkrwawszych epizodów II wojny światowej. Pozostaje też jednym z najmniej znanych, również w Polsce i na Ukrainie. Polscy historycy nazywają ją ludobójstwem. Ukraińscy unikają nawet słowa rzeź; mówią o wojnie polsko- ukraińskiej...".
"Sprawiedliwi zdrajcy" to zbiór reportaży przedstawiających sylwetki i losy kilku/ kilkunastu Ukraińców.
Są to opowieści o ich życiu wsadzonym w ramy historii Wołynia i tego wszystkiego, co się wówczas wydarzyło. Historie ludzi, którzy byli nie tylko świadkami zbrodni popełnianych na ich polskich (a także żydowskich) sąsiadach, ale również ratowali, pomagali, ukrywali, dostarczali pożywienie czy wywozili do miast. Albo znali kogoś, kto to robił. No właśnie... Większość relacji pochodzi do osób, które znały kogoś, kto tak robił: ojca, dziadka, wuja, sąsiada. Zapewne wynika to z tego, że tamci już dawno nie żyją i autorowi musiały wystarczyć tylko opowieści ich bliskich lub sąsiadów.
Takie opowieści to rzadkość. Współcześnie częściej jednak mamy okazję przeczytać historie ocalałych Polaków. Jak wobec tego mają się do siebie te dwie relacje?
Widać różnicę. Niestety widać. Ze słów Polaków bije paniczny strach, przerażenie, rozpacz, pustka, głód, czuć w nich krew, czuć ból i cierpienie. Ich historie wzruszają, wyciskają łzy, rodzą nienawiść wobec okrucieństwa. Relacje Ukraińców są (znów jak dla mnie) pozbawione tej emocjonalności. Są zbyt suche, puste. Są zwykłymi opisami sytuacji, która zaistniała. Nie ma wielu szczegółów, nie ma rzezi, jest napaść, nie ma sadyzmu, jest śmierć, może inna niż ta, do której przywykli, ale tylko śmierć. Ale może to nie wina tych ludzi, tylko autora, który je zebrał i opracował? A może po prostu dla nich nie było, nie jest to aż tak traumatyczne jak dla nas? Może wybór rozmówców, którzy w większości coś słyszeli, o czymś wiedzieli, coś gdzieś zobaczyli jako dzieci, powoduje, że te opowieści nie stają się tak prawdziwe, przekonujące?
Nie chcę oceniać postępowania bohaterów, ani kwestionować też ich słów. Nie śmiem podważać ich prawdziwości, bo za mało jeszcze o tym Wołyniu czytałam. Po prostu nie umiem ocenić jak bardzo szczerzy byli w tych rozmowach z autorem. W kilku przypadkach odniosłam wrażenie, że te relacje mają na celu zrozumienie i jeśli nie usprawiedliwienie, to choć złagodzenie tego, czego dokonali ich rodacy. Ale to znów może być tylko moje subiektywne odczucie.
Książka w swej budowie podzielona jest na cztery części odpowiadające porom roku. Pomysł ciekawy, ale wykonanie nie do końca. Dlaczego? Relacje bohaterów są rozrzucone. Nie mają początku i końca zebranego w jednym miejscu. Historie się przeplatają i trzeba więcej skupienia, by przypomnieć sobie co o letnich wydarzeniach mówiła pani Hania, gdy autor wraca do jej historii jesienią lub zimą. Kim są ludzie pojawiający się jesienią i jaki związek mają z wydarzeniami z wiosny itp.
Dlaczego oceniłam tę książkę aż na 7 gwiazdek? By dać szansę też "tej drugiej stronie" na obronę, na posiadanie swoich sprawiedliwych w zalewie nieprzebranej ciżby tych złych? Może tak, może właśnie dlatego. Oni chyba też potrzebują wiedzieć, że mimo wszystko byli i tacy, którzy pomagali. A że byli, choć nie w takim stopniu, jak byśmy mogli oczekiwać, wiemy z relacji polskich rodzin. Odbieranie tej nadziei, tej szansy na pocieszenie byłoby niesprawiedliwe.
Na zakończenie posłużę się cytatem, który podobnie jak wstęp mógłby zastąpić wszystko to, co napisałam:
"Kto mówi prawdę? Wszyscy. Tylko że każdy swoją. Każdy ma tu swoją pamięć. Każdy ma swoją historię."