Poruszana w wielu książkach tematyka chorób wrodzonych bądź dziedzicznych zawsze pobudzała mój umysł do refleksji. Zastanawiałam się wtedy: „Co ja zrobiłabym na miejscu tych ludzi?”. Czy dałabym sobie radę? Jak zachowałaby się moja rodzina? Między innymi Jodi Picoult poruszała temat zespołu Aspergera w jednej ze swoich książek i pamiętam, że stworzona przez nią historia mocno mną wstrząsnęła. Warto tutaj zwrócić uwagę na to, że była ona fikcyjna. Trzeba przyznać, że seria „Zapach pomarańczy” również stanęła na wysokości zadania, ponieważ „Mój przyjaciel Henry” na długo zapadnie mi w pamięć. Z tą różnicą, że akurat ta historia nie była fikcją. Książka ma charakter osobisty – przedstawia prawdziwą historię autorki, Nuali Gardner. W sieci można znaleźć prawdziwe zdjęcia jej rodziny, a także tytułowego Henry'ego. Nadaje to książce realizmu, a i po części dramatyzmu, bo przecież poważna choroba dziecka jest dla rodziców dramatem. Zawsze.
Z początku nic nie wskazywało na to, aby Dale, syn Nuali, cierpiał na jakąkolwiek chorobę, nawet pomimo komplikacji, jakie pojawiły się przy jego narodzinach. Co prawda chłopiec, dorastając, robił wiele dziwnych rzeczy, ale dla świeżo upieczonych rodziców nie były to jeszcze powody do niepokoju. Z czasem, gdy Dale coraz bardziej zamykał się w sobie, a jednocześnie stawał się coraz agresywniejszy wobec rodziców, w głowie Nuali zapaliła się czerwona lampka. Kobieta właściwie przez przypadek dowiedziała się o autyzmie i dopasowała wszystkie elementy układanki. Jej mąż nie chciał w to uwierzyć, a - co dziwne – lekarze popierali jego wątpliwości. Od momentu nabrania podejrzeń do postawienia fachowej diagnozy minęło mnóstwo czasu, ale w końcu Nuala otrzymała namacalny dowód na to, że nie ma paranoi, a jej synek Dale cierpi na ciężką odmianę autyzmu.
Życie Gardnerów zmieniło się w piekło. Rodzice ledwo dawali sobie radę z opanowaniem dziecka, które robiło krzywdę nie tylko im, ale i sobie samemu. Każdy dzień wypełniała im opieka nad chłopczykiem z masą obsesji i przyzwyczajeń, które były dla nich niezwykle uciążliwe. Gdzieś po drodze małżonkowie zagubili samych siebie, co samo w sobie jest naprawdę smutne, bo Dale był przecież owocem ich miłości. Nuala była o krok od śmierci.
Wszystko zmieniło się wraz z pojawieniem się nowego członka rodziny – golden retrievera o pięknym imieniu Henry. Już po lekturze „Sztuki ścigania się w deszczu” miałam ogromny sentyment do książek o psach i pewnie stąd decyzja o zakupie tej pozycji. Henry okazał się dla rodziców Dale'a wybawieniem. Miał wręcz terapeutyczny wpływ na chłopca, który dotąd żył we własnym świecie, nie potrafiąc nawet nawiązać poprawnego kontaktu wzrokowego z mamą. Przemawianie do niego głosem Henry'ego może w tym momencie brzmieć absurdalnie, ale czytając te sceny, nie mamy właściwie powodów do śmiechu.
Jest wiele momentów, w których można się wzruszyć. Dla Nuali nawet największy drobiazg jest cudem, dlatego warto zagłębić się w tej książce chociażby po to, by poczuć emocje kobiety, która myślała, że straciła synka raz na zawsze, a tymczasem zwykły pies pomógł jej go uratować. „Mój przyjaciel Henry” to od początku do końca studium walki z autyzmem. To pochwała walki o to, co najcenniejsze. To motywacja dla tych, którzy lubią się poddawać. Dla mnie jest to metafora siły.
Jeśli sądzicie, że choroba Dale'a jest dla Gardnerów jedynym zmartwieniem, to mam nadzieję, że zaskoczy Was informacja, że nie. I jeśli chcecie poznać inne problemy tej rodziny oraz sposoby na przezwyciężenie ich – sięgnijcie po ten tytuł, bo naprawdę warto.
Książkę czyta się sprawnie i szybko. To niesamowite jak czyjeś problemy łatwo przechodzą nam przez umysł i wciągają niczym bagno. Od książki nie sposób się oderwać. Wypełniają ją emocje, a to jest chyba najważniejsze w odbiorze tego rodzaju historii. Mnie osobiście zachwycił sam Henry, ale to pewnie ze względu na miłość do psów (koty kocham bardziej!). Oczywiście na największą pochwałę zasługuje autorka, bo to przecież ona podjęła się walki o syna i to ona później opisała ją w tej książce. Przeżywanie tych samych problemów chociażby i na kartkach papieru musiało być dla niej naprawdę dobijające.
„Mój przyjaciel Henry” na pewno spodoba się również osobom, które lubią książki rodzinne. Znajdziecie tutaj nie tylko rodzinę Gardnerów, ale i dziadków Dale'a, wujostwo i przyjaciół. Wbrew pozorom i oni dołożyli niemałą cegiełkę do poprawy stanu zdrowia Dale'a.
A więc: miłośnicy psów, amatorzy historii rodzinnych, silnych emocji i przeżyć, a także wszyscy ci, których interesuje pojęcie autyzmu – nie zastanawiajcie się i sięgnijcie po tę książkę. Jeśli dobrze poszukacie, to znajdziecie ją w outletach nawet nie za 10 zł (ja kupiłam książkę w De Facto w Łodzi za jedyne 9,70 zł). Wszystko to, o czym wspomniałam powyżej, znajdziecie w tych niecałych trzystu pięćdziesięciu stronach przejmującej historii walki Dale'a i jego rodziców z okropną chorobą, jaką jest autyzm. Polecam.
Ocena: 4/6