Zabierając się do lektury nastawiłem się na lekkie urban fantasy w Chicago Ala Capone. Kapelusze z rondem i długie płaszcze, Tommy Guny i pościgi starymi Fordami T. Nawet nie przypuszczałem ile w ten świat można wpakować świeżego podejścia i fantastyki. Nie przypuszczałem też, że posiadanie własnego demona może być tak dosłowne.
Chicago, lata 30-te, czasy prohibicji - to dosyć dziwna oprawa dla fabuły nasyconej fantastyką. Główną postacią jest tu Ezra - detektyw działający na granicy prawa, z mroczną przeszłością i dosyć poważnymi problemami alkoholowymi. Ma też ciężki orzech do zgryzienia: seryjnego mordercę grasującego po mrocznych uliczkach i zabijającego prostytutki, którego znakiem rozpoznawczym jest kompletne pozbawienie uzębienia ofiar.
OK, to może nie jest największy problem. Jest jeszcze demon, który usadowił się w ciele i duszy Ezry. Zdradzić mogę, że nie chodzi tu o problemy detektywa z alkoholem a całkiem realną i - delikatnie mówiąc - niemiłą istotę niejasnego kształtu i pochodzenia. Dzięki temu mamy drugą płaszczyznę dodającą 'fantasy' do wcześniejszego 'urban'. I specyficzne jest właśnie to połączenie. Autor postawił tutaj dosyć wyraźną separację i kreację 'świata obok'. Wszyscy żyją w błogiej nieświadomości i nawet towarzysz Ezry spokojnie pracuje z nim nad śledztwem, nie przeczuwając niczego.
Właśnie chyba ta separacja, z jednej strony niepełna, z drugiej - po prostu niedopracowana, powoduje, że całość jest ogólnie średnia. Fajne pomysły i świeże podejście zderzyło się z kilkoma błędami wywołując we mnie mocno mieszane uczucia. Z jednej strony demon i inne nadnaturalne problemy będące słodkim zmartwieniem jedynie głównego bohatera. Z drugiej natomiast - rządowe siły zajmujące się szeroko tym samym profilem 'zmartwień'. No i ten seryjny morderca. Pomijam już fakt, że sam termin został ukuty w FBI w latach 70-tych. Gorzej, że zjawisko jako takie nie występowało w czasie i miejscu odpowiadającym fabule. Podobnych potknięć było więcej, ale nie były na tyle rażące, aby pozbawić mnie przyjemności z lektury. A oszałamiający pościg ze starym Fordem w roli głównej, to istna perełka sztuki budowania akcji, mimo, że ten faktycznie rozwija prędkość ledwo 70 km/h.
Za minus mógłbym uznać styl autora, który zdawał się jakby na siłę stworzyć drugiego Brudnego Harry'ego. Miałem wrażenie jakby autor inspirował się Richardem Kadrey'em i jego totalnie nieograniczoną kreacją antybohatera. Czarny humor - jest, trafne i bezpośrednie uwagi - są, tyle, że tu nie było takiej swobody, a raczej ostrożne stąpanie po chyba niezbyt znanym terenie. W efekcie czytało się dosyć ciężko i topornie. Póki co zrzucam to na karb debiutu i jednocześnie mam nadzieję na poprawę stylu i warsztatu wraz z kolejną powieścią.
Ostatecznie, jestem zadowolony z lektury... ale chcę więcej i lepiej. Przymykam oko na masę drobnych potknięć, skupiając się bardziej na świeżych pomysłach. Jak na rodzimą produkcję tego typu jest to już w miarę dobra książka. Na tle światowych standardów jest już dużo gorzej. Daję debiutującemu pisarzowi kredyt zaufania i niecierpliwie czekam na drugą powieść :)
[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu -
http://fri2go.abstynent.net]