Teściowa. Nie wiem jak z wami, ale w moim przypadku wystarczy wypowiedzieć to niewinnie brzmiące słowo, aby w głowie zaczęły pojawiać się żarty o niej oraz liczne opowieści, gdzie nie zawsze jest ona przedstawiana w dobrym świetle. Wiecznie tocząca starcia z synową, pragnąca udowodnić, że tamta niedostatecznie dobrze dba o jej kochanego synka. A wojny między nią a zięciem? „Mamusia sprząta czy odlatuje?” to niemalże hitowy cytat z pewnego kawału, który ma zapewne więcej lat, niż ja sama. Jednakże zdarza się, iż konflikt między teściową a drugą połówką jej dziecka nie istnieje. Żyją w zaskakującej zgodzie, a szacunek, miłe gesty oraz dobre słowa są na porządku dziennym. Ale niekiedy bywa tutaj mały haczyk. No bo kto powiedział, że idylla musi istnieć w każdym aspekcie? Czyż nie znajdzie się trochę miejsca na darcie kotów teściowej z… drugą teściową?
JUŻ JA CI PRZYGOTUJĘ KĄPIEL, MOJA DROGA. TYLKO CZEKAJ, SKOMBINUJĘ TROCHĘ WIĘCEJ WODY ŚWIĘCONEJ, TO MOŻE WYPĘDZĘ Z CIEBIE TEGO DEMONA!
Alka Rogozińskiego raczej nikomu nie muszę przedstawiać. Niekwestionowany Książę Komedii Kryminalnych, przez niektórych tytułowany Królem, już od ładnych paru lat mrozi krew w żyłach czytelnikom, rozbawiając do łez zarazem. Sama mam za sobą lekturę wielu jego dzieł, gdzie – wiadomo – bywały wzloty i upadki, ale połykałam je w niecałą dobę, nie mogąc przestać się uśmiechać, myśląc o stworzonych przez niego zwariowanych perypetiach. W „Teściowe muszą zniknąć” trochę poczekałam na ten mocniejszy akcent, bo wprowadzenie i przedstawienie bohaterów zajęło wiele stron, ale to, co później się tutaj działo… Chaos, chaos, chwila ciszy na złapanie oddechu i jeszcze większy chaos! Wiedziałam, że mamy trupa, gdzie nie było wiadomo, co takiego się stało, że ktoś sobie żył i nagle wyzionął ducha. Pojawił się znienacka niczym dobra promocja w sklepie z pewnym owadem w nazwie. Wiedziałam, że istnieje tajemniczy skarb, gdzie chrapkę na niego miało parę znaczących tutaj osób, różniących się od siebie statusami społecznymi. Skarb, gdzie jego wartość co rusz się zmieniała, bo tak naprawdę nikt nie wiedział, czym tak właściwie jest. Wiedziałam też, że plątanina zdarzeń, przecierające się ze sobą, pozornie niepasujące do siebie, ścieżki, prędzej czy później odnajdą wspólny mianownik. Zanim jednak do tego doszło, zaszło parę zdarzeń, przy których na zmianę włos jeżył się na głowie (i nie tylko tam…) lub się na niej plątał, gdy człowiek turlał się na ziemi ze śmiechu. Każdy rozdział wnosił coś nowego, nadając nowych rys fabule. Apołączenie kontrastujących ze sobą charakterów, gdzie jedno drugiemu nie odpuści i niejednokrotnie chce udowodnić swoją rację? Czy coś takiego, w połączeniu zresztą, nie okazało się niewypałem? Ha! To było istnym strzałem w dziesiątkę! Teściowe działały na siebie niczym dwa pragnące przejęcia roli Alfy wilki. Skakały sobie do gardeł, a ich wymiana zdań prędzej czy później podkreślała pewne wydarzenia. Aczkolwiek ich zaskakująca współpraca udowadniała, iż nie ma rzeczy niemożliwych. Jeżeli chodzi o najbliższych, człowiek jest gotowy odrzucić kość niezgody i zawalczyć ramię w ramię z wrogiem, tworząc niecodzienny sojusz. Wtedy też jesteśmy w stanie zapomnieć o spoglądaniu na kogoś przez pryzmat stereotypów i przekonań, odkrywając, że mamy przed sobą nie tyle wroga, a człowieka, który też ma uczucia. I może zdarza się pora uszczypliwości i gniewnych spojrzeń, lecz i tak wspólna sprawa umie spalać tlące się od lat uprzedzenia. No i nie ma też co ukrywać – kobiety bywają nieprzewidywalne!
Absurdy codzienności. Nieraz czytając o zaskakujących zdarzeniach czy widząc nagłówki pozornie szokujących sytuacji z życia gwiazd, łapiemy się za głowę i zastanawiamy, czy coś takiego faktycznie mogło mieć miejsce. Nam samym też zdarza się przeżyć coś dziwnego, ale prędzej czy później o tym zapominamy, przechodząc do porządku dziennego. A Alek Rogoziński na to sobie nie pozwala. Bez wahania sięga ręką po najbardziej smakowite kąski, zręcznie wplatając je w fabułę, tym samym tworząc książki jeszcze bardziej swojskie. „Teściowe muszą zniknąć” są okraszone taką dawką polskości, tymczasowymi „atrakcjami”, królującymi przekonaniami i celebrytami, że aż człowiek zapragnie przegryźć swojską kiełbaskę (albo kiszone ogórki, żeby nie było, że weszła dyskryminacja) oraz założyć skarpetki do sandałów, aby uzupełnić drobną lukę.
Myśleliście, iż nie znajdęminusów? Cóż, też chciałabym, by tak było, no ale cuda zdarzają się jedynie w Wigilię (choć nie zawsze). Kocham Alka za wodzenie za nos, coby odciągać myślami od właściwych zdarzeń. Za zapędzanie w kozi róg, gdzie obrywamy czymś w głowę, a nasz oprawca zyskuje czas na kolejne „machlojki”. Naprawdę, szło mu to tak wybitnie, że do samego końca nie wiedziałam, kto tak właściwie rozpoczął tę lawinę zdarzeń, ale czasami czułam przesyt. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż kolejne wieści czy pozornie niepasujące zdarzenia odnajdą swoje wytłumaczenie na kolejnych stronach, ale nieraz czułam, jak kryminalne zapachy zaczynają tracić na sile. Jak te humorystyczne trzymały się papieru, tak te miewały wzloty i upadki. Szaleńczy pęd za znalezieniem klucza do fabularnego zamka miewał momenty, gdy wylewał na głowę kubeł wody. Szokowało, człowiek zamierał, ale zbyt częste robienie tego pozwoliło się na kolejne tego typu atrakcje nastawić. Jestem zadowolona z zakończenia, bo nie zdołałam go w większości przewidzieć, lecz i tak po części czuję niedosyt. Alku, stać cię na więcej!
DZIEŃ DOBRY, CHCIAŁBYM ZAPISAĆ MAMĘ I TEŚCIOWĄ NA SZCZEPIENIE… TAK, JA WIEM, ŻE TO KLINIKA WETERYNARYJNA, ALE MOŻE PAŃSTWO ZDZIAŁAJĄ JAKIEŚ CUDA?
Maja to kobieta, która nie znosi ograniczeń. Walcząca z niesprawiedliwością i uprzedzeniami, nieraz brała udział w protestach nawołujących do odrzucenia uprzedzeń oraz zaprzestania siana nienawiści, aby życie było pozbawione bólu, strachu i smutku. Gotowa przeciwstawić się władzy, nieraz siedziała na dołku, nie czując się z tego powodu źle – w końcu działała w słusznej sprawie. Natomiast Kazimiera z zachowania przypomina typowego „mohera”, który ufa tylko temu, co powiadają w ukochanym radiu i właściwie nie ma własnego zdania. Przesiąknięta nienawiścią do tych zachowujących się zgoła inaczej, niż nakazuje Pismo Święte, potrafi rzucać gniewne spojrzenia i straszyć modlitwą za grzeszników, by ci się nawrócili. Poza tym, jak się nakręci, to nawet jej mąż woli przytakiwać głową, by czasem nie rzucić czegoś, czego będzie żałował. Dlatego nikogo nie powinno dziwić, iż te kobiety nie umieją dojść do porozumienia. Podobnie uparte, nigdy nie odpuszczały, przez co ich niecodzienna współpraca nie okazała się aż takim niewypałem. Wraz z nią przyszła możliwość poznania ich od innych stron, gdzie – bądź co bądź dalej pokazywały pazurki i urządzały samowolki – a wraz z tym sympatia. Nie ukrywam, Kazimiera irytowała mnie swoimi stwierdzeniami, doprowadzając do chęci mordu fikcyjnej postaci. Jestem uczulona na teksty, jakimi ona częstowała ludzi, ale przyznam, że z czasem zapałałam do niej sympatią. Trwało to znacznie dłużej, niż w przypadku wyluzowanej Mai, ale wreszcie nadszedł moment, kiedy nie tyle tolerowałam jej obecność, a zaakceptowałam ją. Ba, nawet jej pragnęłam. Mieszanka wybuchowa duetu M&K wykonała swoją robotę, zmiatając innych bohaterów z planszy, co cieszy, a zarazem smuci, bo…
… choć „drugoplanowcy” też mieli swoje atuty, pozwalające im wyróżnić się z tłumu, to i tak wypadali słabiej na tle tych dwóch młodych duchem kobitek. Same ich dzieciaki, Amelia oraz Janusz, odznaczają się w powieści, bo jednak bez nich nie doszłoby do kluczowego momentu, choć z drugiej strony aż tak nie oczekiwałam przeznaczonym im momentom. Zrobili swoje, więc byłam gotowa im podziękować, aby nasze królowe dalej ukazywały się na kartach. Również władca światka przestępczego, który cichaczem wbił w całą aferę spadkowo-skarbową, nie wydał mi się aż tak interesującą postacią. Owszem, jego dziwactwa i liczne kontakty pozwalały mu wiele działać, ale bardziej skłaniałam się ku zafiksowanemu na pewnej kobiecie młokosowi, gotowemu pokazać, jak wygląda gniew odrzuconego chłoptasia, no ale jego obecność przypominała mi o pewnym autobusie w mojej rodzinnej miejscowości, który pojawiał się znienacka, wprawiając ludzi w zaskoczenie lub w ogóle nie nadjeżdżał, gdzie oczekiwano nieoczekiwanego. Taka magia!
Podsumowując. Alek Rogoziński dalej udowadnia, że wystarczy wnikliwa obserwacja absurdów życia codziennego i nutka kryminalnej esencji, aby móc stworzyć książkę, przy której czytelnik będzie się zastanawiać, co nastanie pierwsze: wiecznie jeżące się na głowie włosy pozostaną tak na zawsze i nie trzeba będzie ich tapirować, zużywając multum lakieru czy będzie się tyle śmiał, że w pewnym momencie się zakrztusi. Tak, „Teściowe muszą zniknąć” nie jest pozbawione większych czy mniejszych wad, ale jak dla mnie każda kolejna książka Alka jest coraz dojrzalsza. Nie trzeba przekleństw i licznych podtekstów erotycznych, by było wciągająco. Pochwalam!