Gdzie przynależę? Częścią czego jestem? Czy w ogóle muszę to nazywać?
Takie pytania zadają sobie bohaterowie książki Niviaq Korneliussen, a robią to na dwóch poziomach. Pierwszy to temat tożsamości płciowej, którym jestem żywo zainteresowana i bardzo mi odpowiada, że wreszcie jest poruszany z coraz większą śmiałością i otwartością. Drugi to zagadnienie dla mnie nowe, ale interesujące na tyle, że zamierzam je zgłębić: trudna historia łącząca Grenlandię i Danię. Może nawet szerzej – historia Grenlandii w ogóle. Autorka jest głosem w obu tych sprawach. Jeden z bohaterów (Inuk) nazywa Grenlandię więzieniem, choć zostało to tak zgrabnie zrobione, że początkowo myślimy, że faktycznie przebywa za kratami i stamtąd planuje ucieczkę. Ten sam bohater równie zgrabnie łączy kluczowe kwestie książki, stwierdzając:
Pieprzeni homo są pieprzonymi Grenlandczykami. (s. 51).
Mamy w powieści kilkoro młodych ludzi powiązanych ze sobą. Niviaq Korneliussen oddaje głos każdemu z bohaterów, a głosy te przeplatają się. Z jednej strony wielogłosowość pozwala na uzyskanie szerszej perspektywy, z drugiej powoduje chaos i utrudnia lekturę. Dawno tak źle nie czytało mi się książki napisanej właśnie z perspektywy kilku postaci, której styl byłby jednocześnie tak rozedrgany i fragmentaryczny, momentami przyjmujący wręcz formę męczącego słowotoku. Do tego dochodzi jeszcze wplatanie wypowiedzi po angielsku (pół biedy), grenlandzku i duńsku (gorzej - wszystko jest tłumaczone, ale trzeba się przenosić na dół strony), cytaty z piosenek i SMS-y. Robi się z tego chaos także graficzny, dla mnie momentami naprawdę trudny do zniesienia. Może to wszystko było celowe, może miało uwydatnić podążanie przez bohaterów w kilku kierunkach, zanim obiorą ten jedyny. Może moje zmęczenie lekturą miało mi pokazać, jak czują się ludzie w opisanych przez autorkę sytuacjach. Jednak bałagan w tej historii jest tak dokuczliwy, że chwilami nie wiedziałam, z iloma bohaterami mam tak naprawdę do czynienia.
Ale tak poza wszystkim, troje bohaterów odnajduje siebie. Dowiadują się, kim są. I to jest pocieszające, przynosi ulgę i myśl, że było warto zmęczyć się lekturą. Co do dwójki pozostałych, nie są bez szans, choć nie mają ich jednakowych. Jak wiadomo, alkohol otwiera usta, serca i inne miejsca w ciele, ale inne zamyka, więc szanse Arnaq – poszukującej siebie głównie wtedy, gdy jest pijana – są zdecydowanie mniejsze. Kwestią najtrudniejszą i przez to chyba niewyjaśnioną pozostaje to, kim czuje się Inuk – Grenlandczykiem czy Duńczykiem. I kim wolno mu się czuć. A potrzeba nazywania jest jednak silna.
Na koniec dwa cytaty. Pierwszy zapewne wyda się wielu osobom kontrowersyjny, ale jest reprezentatywny dla treści poruszanych w książce:
– Chciałyby panie wiedzieć, czy to chłopiec, czy dziewczynka? – pyta położna.
Dopiero po kilku minutach uświadamiamy sobie, że żadna z nas nie pomyślała o tym, jakiej płci jest dziecko. Myślę, że to nie ma znaczenia i widzę po siostrze, że uważa dokładnie tak samo.
– Dziewczynka – mówi siostra.
– Dziewczynka – powtarzam. (s. 139)
I drugi, jakby wzięty z zupełnie innej książki, który odnoszę do siebie i który wynotowałam na swój własny użytek – ale może i komuś z Was się przyda:
Zamierzam być ślepa na wszelkie przejawy negatywności. (s.140)