„…to właśnie przepaść między „ja” i „my”, pomiędzy tym, co „wiem”, a tym, co „się wie”, stanowi przestrzeń dla wyobraźni mitycznej! Patrząc na sprawy z tej strony, skłonny jestem zaryzykować stwierdzenie, że żyjemy w całkiem dobrym dla mitów czasie. Problem polega tylko na tym, że własnych mitów się nie widzi. We własne mity się wierzy. Można powiedzieć, że nie dostrzegamy mitycznych podstaw naszego światopoglądu, tak jak nie zauważamy okularów, przez które patrzymy, myśląc, że to świat jest taki, jakim go widzimy”. [s.11-12]
Napisałam, że „Mitologia współczesna” Marcina Napiórkowskiego to waga ciężka?
Nie napisałam, no - to ostrzegam!
Dodam tylko, że czytałam ją w czasie którejś w tym roku fali upałów. Nie ukrywam, że zwoje miałam mocno przegrzane. Dlaczego? Ponieważ Napiórkowski nie bierze się za „walkę z mitami”, nie jest ich „pogromcą”. Jest strukturalistą, semiotykiem - krótko mówiąc naukowcem, który szuka znaczeń głębokich nie tylko w treści mitów, ale w ich głębokiej strukturze oraz z kontekście, w którym się pojawiają. Czytanie jego książki nie jest spacerkiem w parku, to wymagająca, ale niezwykle satysfakcjonująca lektura.
„Mitologia” jest w zasadzie zbiorem napisanych przez Napiórkowskiego artykułów naukowych, odświeżonych, przeredagowanych i wzbogaconych o nowe konteksty. Gdzie szukać oryginałów? Autor zamieszcza bibliografię i pokazuje, w jakich czasopismach szukać premier jego artykułów.
„[…] powierzchowne analogie w sferze symboli czy form literackich są badane znacznie częściej niż struktury wyobraźni. Poświęcam w tej książce tak dużo miejsca szczegółowym analizom i aparatowi teoretycznemu właśnie dlatego, że esencja współczesnych mitów nie leży w ich atrakcyjnej nierzadko treści, lecz w powtarzalnych strukturach, które się pod nią skrywają”. [s.15]
Czytając, notując, sprawdzając w słownikach niektóre słowa (no co, od studiów trochę czasu minęło, mój wewnętrzny strukturalista porósł mchem i paprocią), kombinując - cały czas myślałam, jaka to fajna książka! Nie „fajna” = bo przeczytam ją w pół godziny i zaraz zapomnę, ale „fajna” = bo wymaga, dużo daje i otwiera głowę.
Jeśli moją opinię o „Mitologii współczesnej” czyta ktoś, kto na studiach spotka się z teorią literatury czy językoznawstwem - polecam jej/mu „Mitologię współczesną” Marcina Napiórkowskiego jako podręcznik. Umordujecie się nieziemsko, ale wiedza jest pierwsza klasa, a analiza mitów - na wysokim poziomie.
„Mitologia współczesna” Marcina Napiórkowskiego zagląda głęboko w struktury mitów, a przy okazji sporo mówi o nas, jako „ludziach mitu”. Obcość, przynależność, analiza skandalu, wąziutka granica między podglądaczem a podglądanym (ta część zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Nie będę o niej pisać szczegółowo, sięgnijcie po Napiórkowskiego i rozdział o internetowym podglądactwie) - wszystko to zanalizowane w kontekście strukturalizmu, z ciekawymi odniesieniami do wielkich nazwisk tej dziedziny nauki.
Wiecie, co mi się bardzo podoba?
Fakt, że Napiórkowski widzi w swoim czytelniku partnera. Nie traktuje go z pozycji „pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę”, tylko zakłada, że czytelnik posiada przynajmniej elementarną wiedzę. Jeśli takową ma - Napiórkowski pomaga mu budować rozumienie, jasno tłumacząc kolejne elementy swojej analizy. Jasno, kompetentnie, bez zadęcia, ale i bez paternalizacji.
Dodam jeszcze, że książka może nie wygląda imponująco, ale z przypisami i bibliografią to 382 strony druku. Dzieło to mikre to nie jest.
Naszyjniki z muszelek i zbieranie nakrętek
Książka zaczyna się mocno: od Malinowskiego, wymiany naszyjników z muszelek na bransoletki z muszelek oraz od naszego zwyczaju… zbierania nakrętek.
Zastanawialiście się, czemu i po co to robicie?
Wiadomo mgliście, że kogoś się wspomaga, a wiadomo, że od razu człowiekowi lepiej, jak komuś pomoże. Ale tak naprawdę, co się dzieje z tymi nakrętkami, gdzie idą, ile kosztuje ich kilogram?
Napiórkowski dotarł do źródeł, do fundacji, która rozpoczęła tę akcję z zakrętkami. Opisuje jej prawdziwe założenia i pokazuje, jak akcję - jak to napisać? - jak ją źle zrozumieliśmy i zamieniliśmy w coś, co się raczej nie spina.
Ale to nie wszystko… Napiórkowski uświadomił mi, że jak opisywani przez Malinowskiego „krajowcy”, równie rzadko potrafimy logicznie i racjonalnie odpowiedzieć na pytanie „dlaczego”. Często odpowiedzi „dlaczego zbierasz akurat nakrętki” są absurdalne, jak ta: „bo jak butelki są zakręcone, to wybuchają w zgniatarce i uszkadzają maszyny”.
Warto prześledzić tok rozumowania Napiórkowskiego i przyjrzeć się temu, jak idąc od osoby to osoby, tropił sens zbierania plastikowych zakrętek.
Chcecie na skróty? Ok, ale uproszczę i spłycę: robimy to, bo na pewno akcja ta dostarcza nam to poczucia sensu i współuczestniczenia, współpracy. Ale jest to pierwsza warstwa rozumienia tego procesu.
Analiza kolejnej zaczyna się od pytania: dlaczego krążą nakrętki? Dlaczego zbiera się właśnie je? Czemu nie puszki? Gazety?
By jednak odpowiedzieć, warto zadać sobie inne: skąd biorą się przedmioty, które nas otaczają?
No wiadomo, ktoś je produkuje. Ale kto? Gdzie? W jakich warunkach? Tego nie wiemy, bądź wiedzieć nie chcemy. Zdajemy sobie sprawę, że produkcja, logistyka dostarczania jest skomplikowana. Że nim coś zacznie się produkować, muszą pojawić się jakieś surowce, które skądś się biorą. Czasem przedmioty pokonują tysiące kilometrów, nim dostaną się do naszych rąk. Wykonują je setki, tysiące ludzi.
Gdzieś w głębi duszy jest nam z tym jakoś dziwnie, czujemy jakbyśmy… zaciągali u tego kogoś, kto to wszystko dla nas produkuje, jakiś dług. Prosta czynność wyrzucenia wszystkiego do kosza, po akcie konsumpcji, zdaje się nie być odpowiednią reakcją na to ogromne skomplikowanie świata, które sprawia, że przedmioty, rzeczy - dostają się do naszych rąk.
„Krążenie nakrętek jest bardzo dosłowną realizacją tego pragnienia („dania” przedmiotom drugiego życia, czegoś w rodzaju życia po życiu - dopisek mój). Wydaje się kuszące pomyśleć o nakrętce jako o swego rodzaju duszy produktu, która (uwolniona od ciała) krąży dalej w owym niepowstrzymanym obiegu, który doprowadził ją do naszych rąk. […] Szlachetny gest konsumenta zachowującego nakrętkę jest więc odwróceniem kierunku obiegu - początkiem procesu odpłaty czy wręcz swego rodzaju gestem odkupienia za grzech konsumpcji. Nie przypadkiem badacze legend miejskich nazywają tego typu praktyki - zbieranie puszek, zawieszek, nakrętek - redemtion rumours, pogłoskami o odkupieniu.Może więc na najgłębszym poziomie popularność nakrętkowych akcji wyjaśnić można jakimś rodzajem wyrzutów sumienia?” [s. 43-44]
Pomiędzy pytaniem o zakrętki, a końcem rozważań im poświęconych znajdziecie mnóstwo inspirujących spostrzeżeń, wiele znaków zapytania, kilka niepokojących tropów, którymi warto podążyć. Bo taka jest „Mitologia współczesna”: daje ogrom wiedzy, ale otwiera ogromne pole możliwości zadawania nowych pytań.
A jeśli nie przekonałam was do zmierzenia się z „Mitologią współczesną” Marcina Napiórkowskiego to zachęcę jeszcze tak: nikt tak pięknie, racjonalnie, naukowo i empatycznie nie rozklepał „skandalu” z gimnazjalistami i ich osławionymi „słoneczkami”. Napiórkowski śledzi artykuły, porównuje daty, przygląda się zmianie w tytułach i treści, coraz to napędzającej skandal. Pokazuje strukturę, która robi z biednych gimnazjalistów „obcego”, który oddaje się przerażającym, odrażającym i niezrozumiałym dla nas rytuałom. (Tak, pamiętam, że nie ma już gimnazjów, ale przecież nie zlikwidowano nastoletność jako fazy życia, prawda?)
A nauczycieli polonistów odsyłam zaś do podziału o tzw „Reducie Ordona”. Serio, warto. Zwłaszcza w tych czasach.
„Mitologia współczesna” Marcina Napiórkowskiego to bardzo trudna książka dla kogoś, kto jak ja, nie obcuje z semiotyką na co dzień. Ale nie żałuję ani jednej kropelki potu!