UWAGA! Osobom, które nie czytał Trylogii Czarnego Maga (czyli trzech książek, w których akcja ma miejsce ponad 20 lat wcześniej, niż wydarzenia opisana w "Misji Ambasador") a mają ją w planach, radzę rozpocząć lekturę mojej opinii tak od 3 akapitu. Po prostu, aby przybliżyć fabułę "Misji Ambasadora", musiałam zamieścić "mały" SPOILER, dotyczący pewnych wydarzeń z wyżej wspomnianej trylogii.
Moja opinia:
Minęło dwadzieścia lat od wydarzeń opisanych w Trylogii Czarnego Maga. Wiele się przez ten czas zmieniło. Zmiany nastąpiły nie tylko w Gildii Magów, ale również w Imardinie oraz w półświatku Złodziei. Zawiązały się nowe sojusze, pojawiły się nowe prawa. W tej nowej rzeczywistości po raz kolejny spotkałam Soneę, Cery’ego, Mistrza Rothena, Mistrza Dannyla, Regina. Oprócz dobrze znanych postaci na scenę wkroczyli również całkiem nowi bohaterowie, z których najważniejszym był Lorkin, syn Sonei i nieżyjącego Wielkiego Mistrza Akkarina.
Przewracając kolejne strony powieści, mogłam śledzić cztery główne wątki, które opisywały poczynania Cary’ego, Sonei, Danyla i Lorkina. I tak Cery próbował dowiedzieć się kim jest tajemniczy Łowca Złodziei, morderca, który od kilku lat poluje na ludzi z półświatka. Kiedy odkrył, że ów tajemnicza osoba posługuje się magią, zwrócił się z prośbą o pomoc do Sonei. Sonea z kolei, oprócz zaangażowania się w sprawę Cery’ego, miała na głowie swoje lecznice, problemy z nilem – narkotykiem, potocznie nazwanym gnilem, oraz sprawy związane z Gildią i jej prawami, które nie bardzo sprawdzały się odkąd w szeregi Gildii mogły wstąpić również magicznie uzdolnione osoby z ubogich warstw społecznych. Dannyl natomiast postanowił przyjąć stanowisko ambasadora w odległej Sachace. Była to dla niego świetna okazja, aby znaleźć nowe dokumenty, które pomogłyby mu popchnąć jego badania na temat historii magii do przodu. Lorkin, pragnący znaleźć jakiś sensowny cel w życiu, postanowił wyruszyć wraz z nim. Miał nadzieję odkryć jakieś zapomniane dziedziny magii, które zapewniłyby Kyralii lepszą obronę.
Tak w ogólnym zarysie, mogę przedstawić fabułę "Misji Ambasadora", nie zdradzając za wiele. Zapewne wszystkie poruszone watki, i te dziejące się w Kyralii i te w Sachace, pięknie się ze sobą połączą w ostatniej części. Chociaż jestem ciekawa, na czym i na kim głównie skupi się autorka w kolejnych tomach.
Jeśli chodzi o tempo akcji, nie było ono porywające. Pani Canavan powoli i stopniowo wprowadzała mnie we wszystkie zagadnienia, tworzyła podwaliny pod wydarzenia, które nastąpią dopiero w kolejnych częściach. Mam nadzieję, że będą one bardziej emocjonujące i mniej przewidywalne. Tak, ta nieszczęsna przewidywalność. Dlaczego większość książek musi być tak schematyczna? Dlaczego nie można wymyśleć czegoś, co będzie absolutnie niespodziewane i sprawi, że czytelnikowi, kolokwialnie mówiąc, kopara opadnie? Niestety w "Misji Ambasadora" wszystko układało się tak jak powinno, a wydarzenia lub zagadki, którymi autorka chciała zaskoczyć, zostawały przez mnie dużo wcześniej rozwiązane, najczęściej przez własne domysły lub połączenie ze sobą poszczególnych faktów.
Elementem, który najbardziej przeszkadzał mi w tej, jak i w innych książkach pani Canavan, nie była o dziwo wcześniej wspomniana sztampa, goszcząca w fabule, ale kreacje bohaterów. Naprawdę zniosę każde inne niedociągnięcia, jeśli bohaterowie są bardzo dobrze dopracowani, żywi, wyraziści, wzbudzający emocje. Niestety, dla mnie postacie w "Misji Ambasadora" były całkowicie bezbarwne i bez polotu. Bez jakiś charakterystycznych tylko dla nich cech charakteru, sposobu bycia, mówienia. Wszyscy wydawali mi się tacy sami. Chociaż nie, był jeden element różnicujący – orientacja seksualna. I tyle. Najgorsze w tym wszystkim było to, że gdy czytałam fragmenty dotyczące Sonei, przed oczami widziałam Aurayę z Ery Pięciorga (inna trylogia pani Canavan). Dla mnie to jedna i ta sama osoba, tylko pod innym imieniem i żyjąca w dwóch zupełnie innych światach. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach bohaterowie zyskają trochę więcej indywidualności i nieprzewidywalności.
Ha! I teraz Was zaskoczę. Mimo tej przewidywalnej, czasami do bólu, akcji, schematyczności i niezbyt ciekawej kreacji bohaterów, "Misję Ambasadora" czytało mi się naprawdę dobrze. Pal licho, że nie pałałam jakąś szczególną sympatia do bohaterów. I co z tego, że miałam często słuszne podejrzenia, co będzie dalej. Książka dostarczyła mi bardzo przyjemnej lektury. Myślę, że odpowiedzialny jest za to styl i sposób pisania autorki. Niezwykle lekki, barwny i sprawiający, że nieświadomie pochłania sią kolejne zdania i zanim człowiek się obejrzy, przewraca ostatnią kartkę. I to jest to, co tak lubię w książkach Canavan.
Na pewno jeszcze jednym ciekawym elementem tej książki, wartym wspomnienia i który urozmaicał moje czytanie, były nawiązania do Trylogii Czarnego Maga oraz do wydarzeń opisanych w "Uczennicy maga". Znając treści wcześniejszych książek mogłam śledzić jak bohaterowie pomału odkrywają zagadki z przeszłości, wyciągając słuszne wnioski lub wręcz przeciwnie. Ależ czasami miałam ochotę postukać ich palcem w główkę i powiedzieć "To nie tak!". Jednak niekiedy czułam się tak samo zagubiona jak oni, ponieważ poprzednie książki czytałam jakiś czas temu i niektóre informacje na dobre wyleciały z mojej głowy.
Podsumowując – "Misja Ambasadora" to typowa pozycja pani Canavan, schematyczna, ale lekka i przyjemna w odbiorze. Jeśli ktoś lubi jej książki, myślę że nie powinien się zawieść. Osoby, które dopiero chcą zapoznać się z twórczością tej australijskiej pisarki odsyłam do wcześniejszych pozycji – Uczennicy maga, Trylogii Czarnego Maga lub całkowicie niezwiązanej z tym światem - Ery Pięciorga.
[ Opublikowane wcześniej na moim blogu
http://fantastyczne-zaczytanie.blogspot.com/ ]