„Marta poczuła łzy napływające do oczu. Wiedziała, że nie jest w stanie ich powstrzymać, a nie chciała pokazywać małemu chłopcu słabości dorosłego człowieka. Wstała i jeszcze tylko przez moment popatrzyła w wielkie, ciemne oczy, a potem nie mogąc zatrzymać tego ogromu miłości, który napłynął ku jej sercu, przytuliła do siebie mocno to drobne ciałko i uciekła, chowając zapłakaną twarz przed dzieckiem...”*
Los to coś czego nie da się przewidzieć. To wielka niewiadoma przychodząca z niespodziewanie i często gdy nie jesteśmy gotowi na nowe. Wyobraź sobie teraz, że spotykasz kogoś zupełnie nieznanego, ale od pierwszego ujrzenia czujesz, że to jest właśnie ta osoba, druga połówka pomarańczy, wielka mieść. Tylko co zrobisz gdy druga strona nie czuje tego samego?
On i ona. Piotr Domański ginekolog i wdowiec od roku. Poświęca się całkowicie pracy i rozmyśla o zmarłej żonie w parku na ławce przy fontannie z posążkiem łabędzia podrywającego się do lotu. Marta Kluczyńska lektorka języka angielskiego, obecnie nauczycielka w gimnazjum. Od zawsze marzyła o księciu i na niego czekała święcie przekonana iż kiedyś spotka tego jedynego. Dwa zupełnie inne światy, co je połączy? Czy tych dwoje coś czeka? Co tym razem czeka naszych bohaterów i jakie decyzje podejmą?
„Miłość w kasztanie zaklęta” przeczytałam jakoś w grudniu, jako taka odskocznia od nauki do egzaminów, co prawda trochę nie bardzo trafiłam, ale cóż. Później zupełnie zapomniałam o tym, że miałam napisać kilka słów o niej. Moje wrażenia teraz mogą być słabsze, częściowo zapomniałam co chciałam przekazać, ale z tych strzępków wspomnień postaram ułożyć wszystko w sensowną całość. Przyznaję, że do książki podchodziłam z dużą niepewnością, jakby nie patrzeć książek o miłości jest mnóstwo. Po co czytać kolejną? A choćby z takiego powodu, że jest o nas, może nie konkretnie o mnie czy o Tobie, ale o zwyczajnych ludziach. Możliwe, że bohaterów tej powieści spotykamy na co dzień w sklepie, na poczcie czy ulicy. Mijamy ich nieświadomie. O miłości jest napisać łatwo, ale napisać tak by czytelnik nie mógł się oderwać od czytanej pozycji, by chwytała go za serce jest już nie lada sztuką. Oleksa ma to coś, że nawet gdy pisze o czymś co jest opisane na wszystkie strony i tak w jakiś sposób nas ujmuje. Wydawać się może, że to kolejne romansidło, ale to wielki błąd z naszej strony gdy tak myślimy. To mogło zdarzyć się każdemu z nas. Ot proza życia.
„Miłość w kasztanie zaklęta” wzrusza i w jakimś stopniu uczy. To taka bajka dla dorosłych. Wywołuje współczucie gdy poznajemy historię Piotra czy też Marty oczekującej na wielką miłość, która być może nie nadejdzie. W tej drugiej sytuacji budzi się w nas podziw ze względu na tę niezmąconą pewność dziewczyny iż nie czeka na próżno. Łatwo jest się wczuć w sytuację bohaterów co umożliwia wczuć się w sytuację tej pary osób. Przyznaje, że trudniej mi było gdy chodziło o małego Miłoszka lecz starałam się tego nie oceniać.
Denerwował mnie niezbyt precyzyjnie ukazany wiek bohaterów, a na pewno Piotra, brak nazwy miasta, w którym dzieje się akcja bym mogła to sobie jakoś wyobrazić. Denerwowały mnie również przeskoki w akcji, można się pogubić w tym wszystkim. Bohater robi coś, przykładowo powiedzmy, że z kimś rozmawia , a linijkę dalej gdzieś już jedzie. Brak mi tu było tej dokładnego oraz zrozumiałego przeskoku fabuły.
Reasumując. Powieść ma plusy jak i minusy, ale jest warta polecenia. Mimo wszystko jeśli się przeczyta „Miłość w kasztanie zaklęta” na długo pozostanie w pamięci. Polecam ją wszystkim gdyż z całą pewnością każdy znajdzie tu coś dla siebie.
*cytat pochodzi z książki „Miłość w kasztanie zaklęta” Monika A. Oleksy