„Nie trwało to zbyt długo i z całą pewnością nie był to pocałunek, jaki widuje się w dzisiejszych czasach w kinie, na swój sposób był jednak wspaniały. Pamiętam tylko, że już wówczas, kiedy zetknęły się nasze wargi, wiedziałem, że nigdy tego nie zapomnę.”*
Miłość to czasem dziwne uczucie zjawiające się praktycznie z nikąd i przewracające całe życie do góry nogami. Sprawia, że wszystko spostrzega się inaczej, zmieniają się priorytety i wymagania. Czasem uczucie te sprawia, że wreszcie jest się w miejscu, w którym powinno się być.
Landon Carter to typowy siedemnastolatek, który korzysta z wolności jaką dają mu rodzice. Jego ojciec jako kongresmen jest prawie cały czas poza domem, a wobec syna jest bardzo surowy i wymagający. Jamie Sullivan jest córką pastora, który wychowuje ją na ułożoną dziewczynę. Dziewczyna nigdy nie odmówi pomocy, nie przejmuje się też tym co o niej mówią inni. Wszędzie pojawia się z biblią. Dla Cartera i jego przyjaciół jest jakaś inna. Gdy nadchodzi czas z balu siedemnastolatek zaprasza Jamie i tak oto zaczyna się historia tych dwojga, która miała zakończyć się zaraz po danym wydarzeniu. Jak potoczą się losy tak dwóch różnych osób?
Książka doczekała się swojej ekranizacji 2002 roku pod tytułem „Szkoła uczuć”. Stało się tak, że pierw obejrzałam film. Pierwszy raz chyba cztery lata temu, a dopiero teraz sięgnęłam po książkę. Byłam ciekawa jak bardzo będzie się różnił film od książki i co bardziej podbije moje serce. Muszę nadmienić, iż film mogłabym oglądać kilka razy w tygodniu, a i tak ryczałabym jak bóbr oraz przeżywała wszystko jakby to był pierwszy raz. Uwielbiam ten film po prostu. Czy tak samo będzie w przypadku publikacji?
Początkowo trudno było mi przejść do porządku dziennego nad tak dużymi różnicami między filmem, a książką. Stan ten na szczęście trwał tylko chwilę. Morał historii jest bowiem taki sam i tak samo wyciska potoki łez oraz łapie za serce. Sparks pisze o miłości, która jest piękna i prawdziwa, ale wystawiona na największą próbę jaką przyjdzie jej przejść. Miłości, która pokazuje co naprawdę liczy się w życiu oraz uczy, że najważniejsze jest bycie sobą, nawet jeśli komuś może wydawać się to dziwne czy nie do przyjęcia. Trzeba cieszyć się tym co mamy i uczyć się czerpać z życia garściami, bo nigdy nie wiadomo ile nam go jeszcze zostało.
Choć napotkałam wiele różnic historia wciągnęła mnie niemalże od początku i z wielkim zainteresowaniem śledziłam dalsze poczynania bohaterów. Muszę się przyznać, że po raz kolejny przeżywałam wszystko jakby pierwszy raz i dałam się ponieść emocjom. Podobało mi się to, że poznawałam wszystko z punktu widzenia Logana, bo to on przechodził przemianę i mogłam obserwować jak cała ta sytuacja na niego wpływała. Chłopak nie jest taki zły jak może się wydawać, jego postępowanie było normalne. Każdy nastolatek popełnia błędy, ale nie dopatruje się już ich przyczyn tylko przyszywa łatkę rozrabiaki. A tak naprawdę czasem wystarczy poświęcić trochę czasu, odpowiednio nakierować i uwierzyć.
Historia tego uczucia może wydawać się przewidywalna, ale i tak trafia prosto do serca i porusza duszę. Nawet w tym momencie oczy mi zwilgotniały na wspomnienie niektórych fragmentów. To niesamowite jak Sparks potrafi trafić swoimi utworami do serc czytelnika i sprawić, że czują tą niepewność, zdziwienie, miłość, a zaraz potem złość i rozczarowanie. Amerykański pisarz wzbudza bardzo skrajne emocje w czytelnikach, a jego dzieła wręcz się pochłania.
„Jesienna miłość” jest książką, którą trzeba przeczytać. Piękna i wzruszająca historia o tym co miłość potrafi zdziałać. Napisana słowami, które trafiają prosto do serca czytelnika, by zostać z nim na dłuższy czas. Sięgnijcie po wspomnienia człowieka, który nigdy nie podejrzewał takiego biegu wydarzeń…
*cytat z „Jesienna miłość” N. Sparks
***
Ale i tak wersja filmowa ma pierwsze miejsce w moim sercu ;)