Kolor fioletowy w naturze występuje bardzo rzadko i jest trudny do uzyskania. Dlatego też ubrania tej barwy nosili osoby ważne w społeczeństwie: królowie, cesarze, wysokiej rangi duchowni.
Oznacza duchowość, intuicję, niezależność, kreatywność. inspiruje i pobudza wyobraźnię oraz kreatywność. Stymuluje aktywność mózgu i wpływa na szybkie rozwiązanie problemów. Zachęca do twórczych poszukiwań.
Debiut literacki Karola Brodackiego właśnie nosi tytuł „Fiolet”. Na pierwszy rzut oka treść tej powieści nic nie ma wspólnego z barwą wymienioną w tytule. Trzeba bowiem doczytać powieść do końca, aby zrozumieć aluzję zapisaną w tytule. A że nie chcę, nie lubię i nie jestem zmuszony w jakikolwiek sposób do wytłumaczenia tejże aluzji czytelnikowi niniejszej recenzji, zwrócę uwagę na sam początek powieści.
Daniel Fiołkiewski zostaje zatrudniony w dużym przedsiębiorstwie architektonicznym. W tym samym czasie, w tym samym miejscu podejmuje pracę jego znajoma ze studiów, Katarzyna Kwiatostan. Mało tego – łączą ich sprawy natury osobistej, nawet bym powiedział: intymnej. Aby było ciekawiej czytać powieść, nie zdradzę tajemnicy kto jest kim dla kogo. Jeśli czytelnik jest również fanem programu paradokumentalnego „Ukryta prawda”, proszę wyciągnąć odpowiednie wnioski. W niejednym odcinku tej znanej audycji, znajdziemy podobne rozwiązanie znajomości męsko – damskiej o której mówi się na pierwszych stronach powieści „Fiolet”.
Karol Brodacki wprowadza do powieści jeszcze jeden wątek. Syn Katarzyny Kwiatostan choruje na rdzeniowy zanik mięśni. Aby żyć, powinien przebyć niebezpieczną i drogą operację. Matka decyduje się na podjęcie pracy w nocnym klubie, oficjalnie w charakterze barmanki. Tak naprawdę pełni rolę dziewczyny do towarzystwa dla panów. Nie podoba jej się ta „funkcja”, ta „praca”, ale zaciska zęby. Wszystko dla chorego syna.
Powieść „Fiolet” Karola Brodackiego traktuje o najpiękniejszej miłości, jaką człowiek może obdarzyć drugiego człowieka. To macierzyństwo. Obok niego, jakby robiącym za tło, widzimy zło. W każdej postaci. Jeśli Czytelnik zna serial „Plebania” i postać Tracza, to zrozumie o co mi chodzi.
Tracz jest uosobieniem diabła – proszę przeczytać jego nazwisko od tyłu. W powieści Brodackiegonie ma co prawda takich analogii do Złego Ducha, lecz również można wypatrzeć w kilku bohaterach diaboliczne cechy. Bo świat, tak twierdzi Autor, jest złożony z brudu leżącego na krawędzi oceanu miłości. A skąd czerpiemy ową miłość – już powiedziałem kilka zdań temu.
Tak jak wszystkie debiuty świata – i ten ma błędy. Po pierwsze: Autor zbyt rozciągnął treść, bo aż na 490 stron. Moim subiektywnym, acz krytycznym zdaniem, można pewne partie powieści skrócić bez szkody dla niej. Po drugie: są momenty odwlekania kulminacji zdarzeń a również są chwile przyspieszania. Tak jakby maszynista pociągu nie mógł się zdecydować: jedziemy TGV czy osobowym Warszawa-Koluszki. Oczywiście – w literaturze zabiegi powyżej opisane są dozwolone, lecz tych pierwszych, tych, które spowalniają bieg wydarzeń jest ciutkę więcej. Dopiero pod koniec „Fioletu” akcja przyśpiesza. Jest taki moment w powieści, gdy wszystkie nici – tak przynajmniej się może wydawać – zaczynają tworzyć jeden kłębek. A tu figa, jeszcze jedna nić się przyplątała jakby z innej szuflady. Ale po chwili zadumy, zastanowienie musiałem przyznać, że Karol Brodacki wiedział co robi wprowadzając ten „zagubiony” wątek. I wtedy – jak już mówiłem, akcja przyśpiesza. A tak to albo gnamy na łeb i szyję, albo przysypiamy w fotelu w jednostajnym ruchu kół wagonów.
Pomimo tych uwag na niekorzyść Autora, polecam. Nie jest to objawienie literackie, to z pewnością. Ale sam temat jest poruszający, wart odnotowania. Na okładce jest dziecięcy rysunek – przypomina słynny obraz Edvarda Muncha „Krzyk”. W połączeniu z wątkiem synka Katarzyny Kwiatostan, i samej Kasi, jest to naprawdę bardzo wymowne. Na karku pojawiły się krople potu, a w oczach łzy.