Teraz trudno opisać moje zdziwienie, kiedy odpakowałam paczkę zawierającą książkę od wydawnictwa Muza, a tam, zamiast jednego egzemplarza; były dwie powieści. Nieproszonym i niespodziewanym gościem lub, jak kto woli, miłą niespodzianką, była „Podróż zimowa” Amelie Nothomb. Co dziwne o emigrantce z Japonii nigdy niczego nie słyszałam, a tym bardziej czytałam, mimo że w jej pisarskim dorobku znajduje się wiele książek przetłumaczonych na język polski. Zaciekawiła mnie tajemnicza artystka i jej, nieznane przez moją osobę, dzieła. Jako że jestem ciekawska z natury niezaproszonym przybyszem zajęłam się najpierw, aby zrobić pierwsze dobre wrażenie wspaniałej czytelniczej gospodyni oraz sprawdzić czy podczas spotkania zakiełkuje przyjaźń bądź wrogość. Książka zaczyna się bardzo dynamicznie. Zoli, pracownik elektrowni postanawia ukraść samolot niczym muzułmańscy terroryści. Przyczyną tego nie jest jednak kwestia odmiennej wiary, ale czegoś zupełnie odmiennego. W takim razie, skoro nie należy do Al-Kaidy, po co chce zrobić coś tak niedopuszczalnego i nieludzkiego? Tego dowiemy się od głównego bohatera, który w skromnej liczbie 94 stron opisuje zdarzaniem które zaważyło o jego decyzji dokonania się haniebnego czynu, który będzie kosztował go własnym życiem. Literatury Nothomb nie można zaliczyć do ściśle określonej grupy. Jest to proza, która rozbawiała do łez, jednocześnie dołując. Powieść nie pokazuję miłości prostej, która podnosi na duchu wszystkich singli. Wręcz przeciwnie, książka może zachwiać nasze poglądy o miłości platonicznej rodem z Romea i Julii. Moim zdaniem świadczy to o wspaniałej szkole pisarstwa, bo tylko umiejętni autorzy potrafią w przyjemny sposób obrać nieszczęśliwe zakończenie. Wydawało mi się, że bardzo lubię krótkie formy bez zbędnego owijania w bawełnę jak u Sienkiewicza. Jednak niecałe sto stron to moim zdaniem zdecydowanie za mało. O takiej fabule mogłabym czytać i czytać, bo odbiega on od klasycznych powieści z elementami romansu. Oczywiście, dużym plusem jest fakt, że autorka nie robi z tego „Nad Niemnem” i nie popada w niezrozumiały słowotok. Wszystko jest klarowne i lekkie w odbiorze. Aczkolwiek pisarstwa pani Amelie było mi zdecydowanie za mało. Trudno mi także zapomnieć tak po prostu o głównym bohaterze, czyli Zolim. Matka planowała podczas ciąży, żeby był on słodką dziewczynka o imieniu Zoe. Choć urodził się chłopiec imię nie mogło całkowicie zmienić swojej postaci i bohater został nazwany Zoil. Imię to nosił starożytny krytyk dzieł Homera. Mężczyzna bardzo się z tym utożsami i postanawia się pozbyć złej sławy imiennika, przekładają z greckiego „Iliadę” i „Odyseję”. Taki jest też przez cała powieść. Zacięty, realistyczny z sarkastycznym poczuciem humoru. Nie umiałam go nie polubić. Co do Astrolab nie dało się w moim mniemaniu ją lubić. Na siłę robienie z niej Matki Teresy działało mi na nerwy. W powieściach uznaję twarde i niezależne kobiety, ale w głębi duszy bardzo romantyczne. Kobiety, które umieją wziąć sprawy w swoje ręce, a nie zachowywać się jak sierotka Marysia. Mimo, że polubiłam Zoliego obudził się we mnie pewien lęk. Oczywiście jest to powieść fikcyjna, jednak jego psychika jest tak dobrze opisana, jakby była to biografia. W tym właśnie momencie pojawiły się obawy. A jeżeli wiele ludzi myśli tak jak główny bohater? Co jak będę jechać z osobą, która mimo że wygląda na zrównoważoną psychicznie chcę rozbić właśnie samolot w którym podróżuję? Długo będę musiała leczyć się z fobii przed lataniem samolotami. Pani Amelie Nothomb jako nieproszony gość zawładnęła moim sercem. Książka, mimo skąpej liczby stron, wzbudzała we mnie wiele emocji, nawet tych zupełnie sprzecznych. Wyniosłam z niej i pokrzepienia i przemyślenia, aż dziwne, że tyle można zmieścić w takich ciasnej konstrukcji. Żałuję, że pani Amelie była tak krótko, choć na pewno kiedyś ją zaproszę, tyle że następnym razem będzie zaproszonym i planowanym gościem.