"Kiedy znów zobaczyłem moją żonę stojącą przy torach (...) pomyślałem, że wolałbym umrzeć, nim pokochałem kogoś innego"*
Hadley Richardson była pierwszą żoną Ernesta Hemingway’a, matką jego syna Jacka (Bumby’ego), babką dwóch znanych aktorek Mariel i Margaux. Paula McLain uczyniła z niej bohaterkę swojej powieści „Madame Hemingway” i podjęła próbę zrozumienia jej życiowych wyborów. Oddała głos Hadley, aby opowiedzieć jej wersję wydarzeń. Myślę, że narracja prowadzona w pierwszej osobie doskonale się sprawdziła w tej powieści. Chwilami miałam wrażenie, że czytam pamiętnik.
Tytuł, i w oryginale (The Paris Wife), i w wersji polskiej, jest bardzo znaczący, bo zawiera całą prawdę o Hadley. Przeszła do historii właśnie jako żona Hemingwaya, jak gdyby fakt bycia żoną sławnego pisarza definiował w pełni jej osobę. Jakby nie była nikim innym, sobą, ale istniała tylko dzięki niemu. Poniekąd tak właśnie było.
Ta naiwna, niedoświadczona (mimo wieku) kobieta, chyba czuła, w jak trudną relację się angażuje, ale kochała Ernesta ponad wszystko na świecie, przez jakiś czas z wzajemnością, a to warte było w jej oczach każdej ceny. Może, gdyby nie była tak ufna i niedoświadczona, nie rzuciłaby się na szeroką wodę i została w swoim pokoiku, u boku siostry i jej męża. Stara panna, której zabrakło odwagi, aby dokonać może i szalonego, lecz własnego wyboru. Ale odwagi starczyło i wybór został dokonany, a ona stała się madame Hemingway, pierwszą, ale nie ostatnią.
Bycie żoną wielkiego artysty to ciężki kawałek chleba i historia Hadley to potwierdza. Żyła tylko dla niego. Nikt nie znałby jej dzisiaj, gdyby on jej nie pokochał. Ten wspaniały mężczyzna, o niezrównanym talencie, pożądany przez kobiety, skomplikowany i noszący w sobie niezagojone rany. Dlaczego wybrał właśnie ją? Taką przeciętną, lekko staroświecką dziewczynę z Południa, kiedy w zasięgu ręki miał kobiety o wiele piękniejsze i lepiej wykształcone. Czy była to ucieczka przed kobietą dominującą, jaką była jego matka? Chciał może kogoś, kto będzie go kochał bez oceniania, wiernie, z całkowitym oddaniem, miłością, jakiej jeszcze nie zaznał. Był bardzo młody, kiedy zadecydował o losie swoim i o osiem lat starszej Hadley. Ta decyzja miała zmienić jej życie.
Mimo pokusy, aby współczuć Hadley i pochylić się nad jej cierpieniem, starałam się zrozumieć obie strony.. Przecież dzięki Ernestowi tak naprawdę zaczęła żyć. On otworzył jej świat, aby zaznała rozkoszy i goryczy. Ona popełniła częsty dla kobiet błąd całkowitego poświęcenia się ukochanemu mężczyźnie. Zaczęła, co prawda, wreszcie żyć bardzo intensywnie, ale nie panowała nad swoim losem. Jej światem był Ernest Hemingway. Nie mogło się to dobrze skończyć. Rzadko kto jest w stanie unieść wszystkie pokładane w nim nadzieje bez zagubienia siebie samego. Hadley to potrafiła, Ernest absolutnie nie. Poszła za nim w każde miejsce, w które on chciał pójść, wspierała, czytała, radziła, odganiała problemy, wielbiła i może na tym mogłoby upłynąć jej życie, gdyby nie fakt, że każdy artysta żywi się nowymi doznaniami, intensywnymi emocjami. Świat artysty musi wirować, mieć intensywne kolory, smaki i zapachy, musi go podniecać i kusić, rzucać nowe wyzwania i inspirować do tworzenia. Jaką inspiracją mogła być uległa, kochająca, niezmienna żona?
"Mąż ma koło siebie dwie przystojne dziewczyny(...). Jedna jet nowa i dziwna, i jeśli mąż ma pecha, dochodzi do tego, że kocha je obie."*
Opowieść staje się prawdziwie bolesna, gdy Ernest postawił żonę twarzą w twarz z tą trzecią, dla której w końcu ją porzucił. A Hadley zgodziła się na życie z nimi pod jednym dachem. Jej upokorzenie było całkowite. Nic więcej nie mogła zrobić, żeby go zatrzymać.
Szkoda, wielka szkoda tej miłości, tej rodziny, tego minionego szczęścia. Szkoda Hadley, szkoda Bumby’ego, żal Ernesta. Ale z drugiej strony, przecież to samo życie, ich życie, o którym decydowali. Ona miała coś, co trudno przecenić. Intensywność uczuć, spotkania z niezwykłymi ludźmi, Paryż. I w końcu jednak znalazła spokojną przystań u boku Paula. Czy osiągnęłaby to wszystko, gdyby na jej drodze nie stanął pewien młody, zdolny i przystojny przyszły pisarz.? Jestem pewna, że nie. Zapłaciła wysoką cenę za te kilka lat szczęścia, ale, moim zdaniem, było warto.
Książka Pauli McLain kipi emocjami. Naprawdę trudno jest nie ulec pokusie stawiania się na miejscu bohaterki, ale nie można tego robić. To były tylko jej wybory. Nic już tego nie zmieni. Warto sięgnąć po „Madame Hemingway”, bo to wzruszające studium kobiecego oddania ukochanemu mężczyźnie, a w tle pojawia się Paryż i „les années folles” (szalone lata), jeden z najpiękniejszych okresów w historii tego miasta. Miasta, które dużo daje, ale nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć.
"Paryż nigdy nie ma końca i wspomnienia każdego, kto w nim mieszkał, różnią się od wspomnień kogoś innego. Zawsze do niego wracaliśmy bez względu na to, kim byliśmy czy jak się zmienił, czy z jakimi trudnościami albo łatwością można było tam dotrzeć. Paryż zawsze był tego wart i otrzymywało się zapłatę za wszystko, co mu się przyniosło. Ale taki był Paryż w tych dawnych czasach, kiedy byliśmy bardzo biedni i bardzo szczęśliwi."*
*Ernest Hemingway "Ruchome święto"