Dobrze sobie czasem przypomnieć książkę, którą czytało się lata temu i zapamiętało jako kawał dobrej literatury. Przeczytawszy „Wizerunek zła” raz jeszcze, nadal jestem tego samego zdania.
Książka opowiada o Vincencie Pearsonie, którego rodzina od pokoleń zajmuje się handlem obrazami. Vincent to rozwodnik po czterdziestce, który nie stroni od pięknych kobiet i drogich trunków, w życiu natomiast kieruję się instynktem, dzięki czemu jego galeria sztuki prosperuje tak dobrze.
Pewnego dnia pod nieobecność Pearsona do galerii przychodzi kobieta, która kustoszowi wydaje się piękna, niezwykła, wytworna i niemalże nierealna. Przedstawia się jako Sybil Vane i poszukuje obrazu. Jednak nie ma być to byle jakie malowidło, dama mówi konkretnie, o jaki obraz jej chodzi – dwunastoosobowa rodzina sportretowana na tle szkarłatnego udrapowania, obraz, którego Vincent, a także jego ojciec przyrzekli strzec jak oka w głowie. Dlaczego? Co takiego kryje obraz? Dlaczego jest tak wyjątkowy i do czego posunie się tajemnicza kobieta, by go zdobyć?
Jeżeli ktokolwiek czytał „Portret Doriana Graya”, domyśla się już, o czym będzie książka. Jeśli mam być szczera, to czytając „Wizerunek zła” odniosłam wrażenie, że uczeń przebił mistrza. Jest to naprawdę świetna książka, w której Masterton popuścił wodze fantazji. Mamy tu horror, romans, fantastykę, dramat; to wszystko w połączeniu z piórem Mastertona tworzy bardzo ekscytującą mieszankę, która trzyma w napięciu od początku do samego końca.
Fabuła została poprowadzona znakomicie. Im dalej, tym wątki zazębiały się ze sobą coraz bardziej, co sprawia, że człowiek siedzi jak na szpilkach i nie może oderwać się od lektury, będąc ciekawym, co wydarzy się dalej, a dzieje się tu naprawdę dużo i jest bardzo zaskakująco. A ostatnie rozdziały to po prostu miód na moje serce po tych wszystkich kiepskich tworach, które przeczytałam w ostatnich latach.
Grayowie, których opisał Masterton, są nieczuli, zimni i źli do szpiku kości i to naprawdę się czuje. Bohaterowie powieści są porządnie przedstawieni i mają własne charaktery, nie znajdziemy tu płytkości postaci, za to gwarantuję, że podczas czytania wypłyniecie na ocean rozbuchanego ego, a twarz będzie smagał Wam wiatr próżności, tak dobrze jest to napisane.
Jeśli myślicie, że Masterton bezczelnie ukradł postaci Oscarowi Wilde’owi, to Was zawiodę. Nikt z „Wizerunku zła” nie pojawia się w „Portrecie Doriana Graya”, mało tego – sam Wilde zostaje wspomniany w książce wielokrotnie i odgrywa w niej swoją rolę. Muszę przyznać, że Oscar Wilde i jego twórczość zostały wplątane w „Wizerunek zła” po mistrzowsku i ten zabieg ogromnie mi się spodobał.
Co mi się nie spodobało, to już sprawy czysto techniczne. W pewnych momentach tłumaczenie leżało i aż się prosiło, żeby coś z tym zrobić. Jeśli chodzi o gramatykę, to tragedii nie było, natomiast jeśli idzie o ortografię, cóż, tu sprawa ma się już nieco gorzej. Jestem w stanie zrozumieć, że w Polsce książka została wydana we wczesnych latach dziewięćdziesiątych i wtedy zasady ortografii i gramatyki rządziły się nieco innymi prawami i naprawdę nie miałabym pretensji, gdybym czytała pierwsze wydanie (jak to zrobiłam za pierwszym razem), ale czytałam ebooka, a jako że jest to dość młoda forma czytania książek, to miło byłoby, gdyby ktoś poczuł się do odpowiedzialności i po prostu poprawił błędy, które są naprawdę rażące.
Podsumowując: czy „Wizerunek zła” to książka warta przeczytania? Absolutnie tak. Gorąco polecam każdemu, kto lubuje się w fantastyce czy horrorze ze sporą dozą tajemniczości i mroku. Świetna lektura, od której ciężko się oderwać i mimo że dość stara, to pomysł powiewa świeżością. A może właśnie dlatego.