Długo czekałam na ten moment. Chwilę, w której pozwolę sobie na czystą przyjemność zatopienia się w historii o wampirze i dziewczynie. Nic, co przypomina historyjkę dla nastolatek. Ponieważ każda nastolatka, która szukałaby tutaj cukierkowej miłości, zawiedzie się na wstępie.
Jagoda Wochlik nie rozczarowała mnie, ani moich oczekiwań. Dostałam to, czego pragnęłam od momentu ujrzenia intrygującej okładki jej powieści: mocne wrażenia, niezapomniane przeżycie.
Zuza – dwudziestoletnia studentka, spontaniczna, utalentowana dziewczyna, która swym śpiewem rozkochała w sobie najlepszego przyjaciela. Jeszcze przez moment nieświadoma swojego dalszego toru życia. Swojego przeznaczenia.
Henry Got – kamień bez serca, ani krzty uczuć… Nie, nie, inaczej. Henry Got to doświadczony, bo ponad czterystuletni wampir, którego egzystencja nie pozwala na okazywanie emocji, targające nim w jego wnętrzu. Ponieważ tak, ten, którego powinniśmy uważać za bezuczuciową bestię, poprzez milczenie ukrywa swoje prawdziwe oblicze, które mimo wszystko różni się od wrażenia, którym karmił mnie przez większą część lektury.
Spotkali się przypadkiem. Ot źle wybrana droga, nakierowała ich na siebie bez wcześniejszego uprzedzenia. Zuzanna znalazła się w złym miejscu, o nieodpowiedniej porze, a Got uratował jej życie. Nie po raz ostatni, ma się rozumieć. Jak to się stało, że zwykła śmiertelniczka i potężny wampir otarli się o swoje ścieżki? Ano nie bez powodu. Swój udział miała w tym pewna przepowiednia. Przepowiednia, której główną część zajmowała Zuzanna. Jako dziewczyna ze światłem pod skórą miała stać się początkiem końca Henrego Gota.
Henry Got. Postać nie do końca pozwalająca się zrozumieć. Natrafiałam na pewien mur, w momencie gdy próbowałam poskładać do kupy przesłanki nim kierujące. Jednak pomimo tego faktu bardzo mi się spodobał. Okazał się kimś, za kogo wcześniej go nie uważałam. To prawda, był bezlitosny. Potrafił bez zapowiedzi wykręcić rękę, doprowadzić do płaczu, zaatakować. Jednak to nadawało mu tej oryginalności i tajemniczości, która przyciągała mnie niezrozumiałą siłą.
Z drugiej strony Zuza również nie umożliwiła mi pojąć swoich poczynań. Ale może właśnie to miłość robi z człowiekiem. Że mimo bólu, który przynosi, pochłania nas bez reszty, przyciągając, okazujemy tej osobie zrozumienie, cierpliwość, na którą w normalnych okolicznościach nie bylibyśmy zdolni. Niebywała postać z niezwykłym usposobieniem. Dobra, odważna, pozwoliła mi spojrzeć na świat innymi oczami.
Nierzadko zdarzało się, że byłam zaplątana w tym bałaganie faktów oraz informacji.
Jednak ciekawy świat elfów, wampirów, wilkołaków, osadzonych w polskich granicach urzekł mnie do tego stopnia, że nie przejmowałam się niektórymi niedogodnościami. Ach tak, zapewne nikt nie spodziewał się, że fantastyka umieszczona w ojczystych realiach ma możliwość odnieść sukces i wzbudzić zachwyt. Ja również nigdy o tym nie myślałam. Dlatego moje zdziwienie było niemałych rozmiarów. Ale to plus, ogromny plus. Ponieważ Jagoda Wochlik jest pierwszą, z która miałam przyjemność się spotkać, autorką z taką odwagą, aby spróbować i nie spalić na panewce.
Sądzę, że każdy, kto zechciałby przeżyć konfrontację z Henrym Gotem, musi się przygotować. Oswoić się z myślą, że niemożliwe stanie się możliwym, a przerażenie bywa czasem namacalne. Taki już jest owy wampir, odbiera wiele, nie dając nic w zamian, pomijając niezapomniane spotkanie, które wyryło w mojej pamięci głęboką szczelinę.