19 kwietnia 1943 roku w getcie warszawskim wybuchło powstanie. Choć było wiadomo, że nie ma żadnych szans na zwycięstwo, warszawscy Żydzi wznieśli broń, aby w akcie skrajnej rozpaczy wykrzyczeć swoją niezgodę na powolną śmierć z rąk nazistów. Polskie podziemie tylko w nikły sposób wsparło bohaterski zryw mieszkańców getta, wydłużając okres oporu. Walki były zacięte i trwały do 16 maja. Powstanie przyspieszyło tylko zagładę warszawskich Żydów. Większość zginęła, a jednym z ocalałych był Marek Edelman, ostatni dowódca powstania. O ile losy niektórych z mieszkańców getta są dosyć świetnie naświetlone, o tyle większość z nich popadła w zapomnienie. Została niemal wymazana, tak jak chcieli hitlerowcy. Po latach Tomasz Zyśko podjął próbę przywrócenia kilku z nich pamięci współczesnych.
Będąc jeszcze uczniem liceum, mój profesor historii opowiedział mi pewną historię. Otóż będąc studentem tego kierunku, on i jego koledzy i koleżanki z roku ćwiczyli swój umysł, tworząc sto pytań do wybranego zdjęcia. Wprawdzie nigdy nie powiedział, jak im to ćwiczenie szło, ale już sam pomysł wydawał mi się dosyć zabawny i chyba lekko naciągany. Gdzieżbym pomyślał, że prawie po 15 latach życie zweryfikuje mój niesłuszny osąd i to w taki sposób. Książka Tomasza Zyśko jest właśnie taką „grą” historii. Autor wybrał jedno zdjęcie, i chyba zna je każdy człowiek, który wertował, czy to książki do historii II wojny światowej, albo przynajmniej wertując nasze podręczniki do nauki historii. Rzeczone zdjęcie ukazuje ludzi żydowskiego pochodzenia, którzy prawie co zostali wyciągnięci ze swego schronienia przez niemieckich żołnierzy. Chyba nikt nie ma wątpliwości jaki straszny czekał ich los? A jednak. Po blisko 80 latach od chwili wywołania tej strasznej fotografii, Tomasz Zyśko pochylił się nad nią, aby zweryfikować mity narosłe wokół niej. Czy mu się to udało?
Czytając książki o tematyce historycznej, zazwyczaj preferuję ekspertów. Może nie koniecznie geniuszy tej dziedziny, ale raczej dzieła profesorów, a przynajmniej magistrów. Jednak czasem zdarzają się tacy ludzie, którzy nie zajmując się historią „zarobkowo”, potrafią stworzyć coś naprawdę przejmującego. I właśnie z czymś takim mamy do czynienia w książce „Siłą wyciągnięci z bunkrów”.
Książka ma bardzo wiele zalet. Mnóstwo zdjęć, których dotychczas nigdy nie widziałem w innych tego typu pozycjach. Opisane są zwięźle, ale bardzo treściwie, co dodaje wartości temu, co czytamy. Autor nie posługuje się specjalnie wyszukanym językiem, choć podejrzewam, że świetnie by się w nim czuł. Wszystko, co zamieścił na łamach swej książki, skierowane jest do zwykłego czytelnika. Bynajmniej nie dla mało ambitnego, wręcz przeciwnie. Momentami miałem wrażenie, iż znajduję się na wykładzie w auli. Śmiało mógłbym nawet powiedzieć, że Zyśko kreśli scenariusz swej książki, czekając, aż ktoś zada pytanie/a, choć wie, że takowych nikt nie zada, gdyż materiał jest bardzo konkretnie i rzeczowo przygotowany. To takie nieoczekiwane w książkach historycznych. Spodobało mi się również to, że tekst skomponowano w formie niemal reportażu, choć w formie jakby wspomnień, przemyśleń iście filozoficzno-pedagogicznych. Z tekstu dowiedziałem się naprawdę bardzo wielu istotnych rzeczy.
To niesamowite uczucie, gdy można cofnąć się w czasie. Zawsze fascynowało mnie to, w jaki sposób ludzie, mający jedynie poszlaki, strzępy informacji, mogą utkać tkaninę dawnych ludzkich losów. Zyśko musiał poświęcić wiele lat, aby odkryć tak wiele faktów dotyczących jednego zdjęcia, losów jego „bohaterów”, ich rodzin, uczuć, tragedii i radości. Trzeba być nie lada mistrzem, aby w tak wspaniały i wciągający sposób ukazać dzieje mało znanych, zapomnianych wtedy, pogardzanych Żydów. Co więcej, Autor opisał ich losy tak zamaszyście, że nazwisko Lamet niemal zmartwychwstało w mej świadomości. A i z waszą stanie się coś podobnego.
Dotychczas nie spotkałem się z żadnym varsawianistą, i nauka o historii stolicy nie wydawała mi się zbytnio pociągająca. Zyśko zrobił jednak wszystko, abym mógł zweryfikować swój pogląd na jego korzyść. Nie dość, że świetnie orientuje się w układzie urbanizacyjnym miasta współcześnie, ale i w tym, jak Warszawa wyglądała prawie wiek temu. Przyznam, że ja nawet z mapą stolicy, miałem często kłopot, aby odnaleźć się w zawisłościach układu zabudowy. Nie mówiąc już o szerokiej znajomości detalów architektonicznych. Jestem pod ogromnym wrażeniem. O wielu rzeczach nie wiedziałem, i jestem zmuszony jeszcze raz wykazać mój ogromny szacunek dla tak szerokiej wiedzy Autora. Przy całym mym zapale do nauki jestem przekonany, że takiego stopnia wiedzy nigdy nie osiągnę.
Rozpływać się mógłbym nad wieloma sprawami. I naprawdę warto. Jednak jedna rzecz mnie denerwowała – mianowicie w tekście znaleźć można wiele literówek. Szkoda, bo przy tak pięknie napisanej książce, tak wciągającej, edytor mógł pokusić się o rzetelne przejrzenie tekstu, aby perła okazała się diamentem.