Przeglądając ostatnio nowości wydawnicze, odnoszę wrażenie, że brak w tym wszystkim jakiejś odskoczni czy oryginalności. Króluje tematyka wampirów oraz aniołów, a książek z tej tematyki mam już dość.
W książce Sherillyn Kenyon już sam opis mnie zaciekawił. Legendy arturiańskie nie są za często poruszaną tematyką. Daje to duże pole do popisu, które autorka w pełni wykorzystała, kreując na tych motywach własną i intrygującą historię.
Wprowadza czytelnika w mroczny i okrutny świat, jak już wspominałam wcześniej, prosto z legend o królu Arturze.
Kerrigan, mroczny król Camelotu, nieoczekiwanie dla siebie samego, zostaje wplątany w dość dziwną, ale i ekscytującą sytuacje. Nie spodziewa się, iż kobieta, którą planował zabić, aby nie wydała na świat panmerlina, potężnego czarodzieja, zapanuje nad jego sercem oraz mroczną duszą. Serena, terminatorka u czeladnika zostaje zaczepiona przez dwóch rycerzy, którzy twierdza, ze chcą ją chronić. Dziewczyna przerażona ucieka myśląc, że oni w rzeczywistości chcą ją zhańbić.. I w ten sposób, drogi ludzi z dwóch różnych światów splatają się, mimo dzielących ich przeciwności i czyhające na najmniejszy błąd, mroczne kreatury.
Dwójka głównych bohaterów już od samego początku czuje, jak działa na nich wzajemne przyciąganie i fascynacja. Dla Sereny, Kerrigan przeciwstawia się najpotężniejszej czarownicy Morganie le Fey, która jest również jego była kochanka, oraz podległym jej Adoni, mandragorom czy szarłakom. Niech nikogo nie przerażają nieznane pojęcia, ponieważ autorka przygotowała dla czytelników mini słowniczek, który terminologie wyjaśnia. Radze przeczytać go na samym początku, pojęć jest mało, i szybko wpadają w pamięć. Czytając nie miałam problemów z przypomnieniem sobie, o jakie stworzenie czy przedmiot w danym momencie chodziło.
Nie zabraknie również smoków czy gargulców, oraz rycerzy Okrągłego Stołu, jak i Merliny, wyjątkowo przedstawionej, jako kobieta.
Wraz z bohaterami podróżujemy po mrocznym Camelocie, współczesnym Nowym Jorku oraz mitycznej krainie Avalon, której mieszkańcy są największymi wrogami Morgeny i Kerrigana. Fabuła jest mało skomplikowana, wszystkie wątki z czasem się wyjaśniają, dzięki czemu sytuacja jest zawsze jasna i zrozumiała. Nie ma tutaj żadnych niedomówień czy zawiłości, które zniechęcałyby mnie do czytania. Wręcz przeciwnie, cały czas coś się dzieje, opisy walk czy nawet rozmów bohaterów są intrygujące, i momentami nie pozwalały oderwać się od książki.
Autorka bardzo interesująco wplata w świat bohaterów współczesne elementy i powiedzonka. Bo kto by się spodziewał, iż na Camelocie słuchają Papa Roach, oglądają filmy na przenośnych dvd. Oprócz sporej dawki akcji i scen miłosnych, Kenyon nie zapomniała również o momentach, przy których można szczerze się uśmiechnąć (m.in. gargulec spieszący się do XXI w. na zjazd fanów STAR TREKA!). Ostatnimi czasy brakowało mi książki, w której bohaterami nie będą wyidealizowani nastolatkowie, z nadprzyrodzonymi problemami. W końcu dostałam to, co chciałam. Świetnie rozbudowaną fabułę a co za tym idzie bohaterów, którzy dają się szczerze nienawidzić, lub darzyć sympatią. Tutaj dorośli ludzie zachowują sie tak jak dorośli ludzie Nie są przerysowani, nie wpadają w skrajności, a pierwsza ocena postaci potrafi zmylić, ukazując po jakimś czasie jej drugą twarz.
Czytając „Miecz ciemności” nie miałam wrażenia, że „gdzieś już to było”. Autorka wykorzystała tematykę, która obecnie nie jest popularna i stworzyła świat pełen magii, miłości oraz mitycznych stworzeń. Dawno nie spotkałam się z tak dobrze skonstruowaną historią, mimo iż wszystko ma swoje podstawy w znanych legendach i mitach. Kenyon przeplata to wszystko z wytworami własnej wyobraźni dając do rąk czytelnika dobrze skrojoną fabułę. Książka nie męczy, nie nadużywa znanych tematów czy tez postaci nadprzyrodzonych, których aktualnie mam dość w innych pozycjach czytelniczych. Trudno teraz wystartować z czymś nowym, co ma siłe przebić się przez rynek przesycony powieściami o wampirach. Uważam, że Sherrilyn Kenyon udało się wyróżnić na rynku książek pełnych oklepanych schematów