Książka „Najlepsze buty na świecie” Michała Olszewskiego, wydawnictwa CZARNE trafiła do mnie bardzo świadomie. Zauroczona różnymi reportażami, które czytałam w Gazecie Wyborczej, postanowiłam poszukać książek, gdzie będzie zebrany cały zbiór reportaży. I tak natrafiłam na tę książkę, którą się zachwyciłam. Spragniona tematyki polskiej prowincji, z której sama się wywodzę, pochłonęłam książkę w jeden dzień i …zaczęłam czytać od nowa, notując swoje przemyślenia. Czytając opisany przez Olszewskiego, naturalnym prostym językiem świat, pomyślałam, że oto mam przed sobą słowo człowieka, który czuje drugiego człowieka. Nie ocenia a rozmawia, a tak naprawdę to słucha, co rozmówca ma do powiedzenia. Ta książka jest tak blisko czytelnika, że wręcz na własnej skórze czujemy, jakbyśmy razem z autorem przemierzali te wszystkie wybrane prze niego miejsca. Autor pokazuje świat trudny, ale my nie uciekamy od trudności, chcemy poznać te historie...Ja bardzo chcę, bo myślę, że od takich tematów nie można uciec, trzeba je poczuć w sobie, aby wiedzieć gdzie i kiedy stanąć murem w ważnej sprawie.
Dwie historie szczególnie mnie poruszyły i myślę, że zawsze już we mnie będą. Pierwsza, to opis targu staroci w przygranicznej miejscowości. Ja bardzo lubię targi staroci, ale autor zwrócił mi uwagę na coś, czego ja nie umiałam nigdy powiedzieć na głos, a co zmieniło moje postrzeganie tego miejsca. Bardzo uwiera mnie jak widzę na targach czyjeś albumy ze zdjęciami…jak leżą na ziemi, kartami przewracanymi przez wiatr, w jakimś kartonie, na macie czy na betonie. Zastanawiam się wtedy, skąd się tu wzięły…. Na targu znajdowały się najczęściej przedmioty zabrane z wystawek z takiego Berlina na przykład czy innych niemieckich miast. I wszystko znajdowało nabywcę, a jakże…. tylko te zdjęcia...
Sama przechodząc miedzy stoiskami na targu staroci w moim mieście, zwracam uwagę na przeszłość, która leży przed moimi nogami. Zawsze upatrzę jakieś wspomnienie, które pamiętam z dzieciństwa, przypominające moich przodków. Raz natrafiłam na taką samą harmonię, na jakiej grał mój ojciec…instrument z duszą. Tak, w czasie transformacji handel uliczny kwitł z wielką siłą. Zamawiało się wręcz konkretne sprzęty, części…wiele osób z tego żyło, nocując w samochodach, kwitnąc na targu wiele godzin…
Druga historia, jaka we mnie zostanie już na zawsze, to historia miasteczka, gdzie produkowano azbest i rozmowy z mieszkańcami, którzy mimo choroby, dobrze wspominają lata świetności miasteczka. Pamiętacie jak Cezary Pazura w filmie Janusza Zaorskiego „ Szczęśliwego Nowego Jorku”, mówił, że pracuje przy azbeście w Ameryce, gdzie wyjechał za chlebem? Tyle złego z tym azbestem, ale gdy stanowi główne źródło utrzymania, to robi się naprawdę ciężko...
Jest jeszcze trzecia historia…o tym, co dzieje się za murami obozów koncentracyjnych…Trudna dla mnie tematyka do opisania. Zacytuję tu Autora Nieznanego. Który w sowim cyklu opowiadań „Wyznanie niewiary” w tekście „Poświęcim” pisze podobnie, jakby za słowami Olszewskiego:
"Milczał. Minutami ciszy czcił ich pamięć.
Średniowczesny wieczór.
Był na miejscu.
Przystanął. Nabożnie popatrzył na odrutowany obóz. Bo tak
musi zrobić winny pokorę wobec tego miejsca. Każdy.
Minęło nazajutrz.
Kupił część ich cierpienia za 10 złotych.”
...
AleBabka AleBabka