Świat, w którym demony istnieją naprawdę. Ona jedna i dwóch facetów, których darzy zakazanym uczuciem. Czy da radę wybrać jednego z nich, zdobyć akceptację otoczenia i żyć szczęśliwie? Brzmi to trochę jak… nie, to nie jest streszczenie fabuły sagi „Zmierzchu”. To pokrótce zarys głównego wątku „Miasta Kości” Cassandry Clare. Chociaż w obliczu takich rewelacji, książkę najchętniej wrzuciłbym w głęboki dół i zalał betonem, to tutaj, coś mnie ciągnęło, żeby przynajmniej ten pierwszy tom doczytać. A nuż będzie dobrze. I co? I jest dobrze :)
Szkielet fabuły jest tak schematyczny, że na początku aż boli. Może główna bohaterka, Clary (zbieżność z nazwiskiem pisarki chyba nieprzypadkowa), miałaby jakiś uzasadniony dylemat miłosny, gdyby miała wybierać pomiędzy wampirem a wilkołakiem – obaj faceci na tym samym ‘levelu’ i pozostaje tylko kwestia gustu: zimny lalusiowaty typek lub gorąco zwierzęcy macho. Ale tu dziewczyna wybiera pomiędzy lekko nadnaturalnym kolesiem z elitarnymi umiejętnościami bojowymi, posługującym się jakąś ‘magią’ (Jace) a… no właśnie, zwykłym, szeregowym nastolatkiem (Simon). I powiedzcie mi moi drodzy, gdzie tu niby problem? Wybór jest co najmniej prosty. OK, Jace jest totalnym dupkiem i wzdychającą pannę traktuje prawie jak powietrze, ale jak wszyscy wiemy, to działa bardziej jak zachęta niż zakaz. Trudno jednak, sprawa pozostaje nierozwiązana i już na początku mamy dziwny trójkącik, w który później oczywiście chciałoby się uwikłać jeszcze kilka osób.
Minusy już mi się wyczerpały. Teraz czas na plusy. W końcu, musiało być coś, co sprawiło, że książka nie leży jeszcze pod dwumetrową warstwą betonu. Po pierwsze, związki między poszczególnymi bohaterami. W tej kwestii autorka jest bardzo tolerancyjna (jak na literaturę młodzieżową). Po drugie – wykreowany świat. Wciąga totalnie i przez pierwszą połowę książki jest to główny argument przemawiający za dalszym czytaniem. Są wampiry, wilkołaki, faerie i masa innych stworzeń, a wszystko ‘nadzorowane’ przez rasę nefilim. Ci ostatni mają niejasne konotacje z jednym takim aniołem, dzięki którym są pierwszą linią obrony świata ludzi przez czyhającymi na nich niebezpieczeństwami ze strony demonów. Tak się ciekawie składa, że Jace należy do nefilim. Kolejny plus to ciekawa adaptacja magii runicznej, która jak na taką literaturę jest wyjątkowo spójna i działa sensownie (zobaczymy, co będzie w kolejnych tomach). No i oczywiście jest krew, dużo krwi i dużo czarnych charakterów. To kolejny atut, który zdecydowanie odróżnia tą pozycję od całej reszty. Coś atakuje, to trzeba to czym prędzej zabić (nawet tępym widelcem), a nie dywagować nad sensem istnienia. Główna bohaterka (standardowo) wydaje się być tępa, ale w obliczu zagrożenia przynajmniej nie próbuje nikogo zagadać na śmierć i powoli łapie, że jak nie ruszy tyłka, to w końcu oberwie ‘przypadkowo’ jakimś rzeźnickim nożem.
Pozycja w sam raz na wieczór po ciężkim dniu pracy/szkoły. Lekka i przyjemna, uzupełniona szczyptą epizodów poważnych i odmierzoną dawką dobrego humoru. Jak na książkę typowo młodzieżową, jest to pozycja zdecydowanie warta przeczytania. Dobra druga połowa w pełni rekompensuje słaby początek. Zaczyna się dosyć sztampowo, ale z każdym rozdziałem jest lepiej. To każe mi sądzić, że od pierwszego tomu seria „Dary Anioła” będzie mieć tendencję wzrostową. Mamy ciekawą kreację świata, dużo otwartych wątków, a napięcie cały czas rośnie – prawie jak u Spielberga. Oby tylko drugi tom sprostał moim oczekiwaniom :)
[Recenzja pierwotnie opublikowana na blogu
www.zakladnik-ksiazek.pl]