Miały być ciary, miały być mokre majty i motylki w brzuchu – a co było?
Ale od początku może...
Książkę, którą mam zamiar dziś zrecenzować chyba każdy zna. Jej szeroko zorganizowana reklama a może promocja – już na 2 tygodnie przed premierą dała efekty. Bo na stronie internetowej Matrasa, można było ją zakupić i otrzymać o wiele wcześniej niż planowana data premiery. Bodajże wtedy sprzedaż tej książki oszacowano na około 1 tyś sprzedanych egzemplarzy, a przecież jej premiera miała mieć miejsce dopiero 5.09. Wiecie o jakiej książce mówię? Tak, chodzi mi o „ Pięćdziesiąt twarzy Greya” autorstwa E.L.James. Notabene – mała ciekawostka, księgarnie miały embargo na sprzedaż tejże książki do 5.09 jednak jej sława spowodowała że zniesiono je już dzień wcześniej i w samym Matrasie na dzień przed premierą w samych księgarniach sprzedano prawie tysiąc egzemplarzy.
Trylogia Pani James została okrzyknięta niesamowitą i sprzedała się na całym świecie w milionowym, a może w miliardowym nakładzie. Wierząc opisom, kobiety oszalały na jej punkcie a mężczyźni są pełni podziwu i dużo się nauczyli dzięki tejże książce. Trele morele – sranie w banie, Mój Malczik przeczytał ale jakoś za dupsko go to nie ścisnęło i jak to powiedział „ czytałem lepsze”.
Prawa do produkcji tejże książki wykupiło już jakieś studio ( no bij zabij nie pamiętam jakie), za sumę 5 milionów. Adaptacja filmowa tej książki to najgorętszy projekt Hollywood. Ciekawe tylko, kogo obsadzą w roli Christiana, jeśli już dojdzie do produkcji filmu ( Panie! Oby nie tylko ten denny Pattison! Właśnie macie swoje typy – bo ja mam;p )
Książkę poleciła mi znajoma w Ameryki, zadzwoniła z wypiekami że właśnie skończyła czytać mega książkę i mam ją koniecznie przeczytać. Jej wychwalające opinie, tak mnie skusiły, iż postanowiłam, że nie wytrzymam do polskiej wersji, więc długo nie myśląc poprosiłam koleżankę o wysyłkę kurierem tejże wspaniałej trylogii;) Na przesyłkę długo nie czekałam, przeczytałam i postanowiłam że poczekam do polskiej wersji. Nie dlatego, że mój angielki jest słaby – bo akurat mój angielki jest wręcz wybitny ( lata posługiwania się obcymi jezykami na co dzień, sprawiły że angielski jest jednym z moich 4 języków którymi posługuję się w swoim codziennym życiu) ale po prostu, chciałam móc porównać oryginał z tłumaczeniem. I co mogę powiedzieć? Jeśli macie zamiar zabrać się za tę książkę, to szczerze polecam oryginał. Nasze polskie tłumaczenie, a raczej Pani która to tłumaczyła, tfu! przekładała, zatraciła całą chemię i pikanterię tejże książki. Można rzecz, że polska wersja jest poprawna., jednak czegoś w niej brakuje. Oczywiście fabuła taka sama, ale mimo wszystko jakiś w oryginalnej wersji czuć jakoś to było, te ciary i motylki a w polskiej, czegoś brak ( a może to moja wina? Bo książkę już raz czytałam?)
W każdym razie historia jest prosta, wręcz banalna. Młoda studentka Anastsia Steele, jedzie w zastępstwie chorej koleżanki przeprowadzić wywiad z młodym milionerem, który jakby to napisać „ ma w rękach władzę” i niezłe imperium oraz wiele zer na koncie. Dziwnym trafem, spotkanie przeradza się w coś więcej, bo młodą Anę ciągnie do przystojnego rozmówcy – Christiana, a Ana również wywiera piorunujące wrażenie na swoim rozmówcy, który składa jej dziwną propozycję. Christian proponuje naszej młodziutkiej Anie umowę, w której on będzie jej Panem, i ich „zbliżenia” będą odróżniać się od normalnego stosunku seksualnego. Taki jest mniej więcej zamysł I tomu. Oczywiście dowiadujemy się co nieco o przeszłości tytułowego Greya, poznajemy młodziutką Anę ( która zaczyna nas troszkę drażnić – w każdym razie mnie), i kiedy zaczynami powoli odkrywać co tak naprawdę ukrywa Christian, tom się kończy. Co troszkę nas irytuje, a dlaczego?...
Już mówię. Książką może nie jest literaturą wysokich lotów, jednak nim się obejrzysz a będziesz już w połowie książki i nie będziesz się od niej mogła oderwać. Zaczęłam wczoraj o 8 rano a po 14 było już po książce. Oczywiście spodziewałam się tu mega „zbereźnych” opisów seksualnych, biczów, pejczów, niezłej uległości prawdziwego sado-maso, plask plask po tyłku, pornosa w stylu niemieckiej produkcji, w końcu książka została wpisana pod kategorię „erotyk” jednak muszę przyznać, że się zawiodłam. Moi sąsiedzi za ścianą mają lepsze sado-maso ( wnioskuję po dźwiękach, a raczej ryku- bo przecież do sypialni im nie zaglądam), niż główni bohaterowie w książce. Ja się pytam gdzie tu S&M? Eh, a wątek iż dziewica za pierwszym razem 3 razy pod rząd miała orgazm – spowodował że miałam niezłą zabawę, a jednak najbardziej podobało mi się to iż tak od razu seks przypadł jej do gustu- no cóż.... Może dzisiejsza młodzież ma inne podejście do seksu, bo co ja tam wiem – ja stara dupa żem;)
Ogólnie książkę oceniam pozytywnie – nie na minimum ale też nie ma maksimum, swoją ocenę lokuję bezpiecznie pośrodku, bo może nie jest to jakaś mega podniecająca historia – erotyk, jak piszą wydawcy, ale nie jest też typową książką psychologiczną – jak nazywają ją też czytelnicy ( ze względu na skrytość Greya i to co przeżył), jednak wciąga nas niemiłosiernie a historia Christiana i Anastasi zainteresuje nas tak bardzo że z chęcią sięgniemy po kolejne tomy.
P.S.
Zawsze myślałam że seks prócz swoich różnych stylów jest seksem, a sado-maso swoją drogą, jednak nie wiedziałam że seks jest również waniliowy;) Człowiek całe życie się uczy;)