Fantastyka post apokaliptyczna to z całą pewnością jeden z moich ulubionych gatunków literackich. I jeden z tych, które najbardziej pobudzają wyobraźnię. Bo przecież istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nasz świat po katastrofie będzie wyglądał właśnie w taki sposób. Ogromne pustkowia, jałowe ziemie, niegdyś potężne i prężnie się rozwijające państwa zamienione w ruinę, nowe gatunki powstałe w wyniku ewolucji, bądź promieniowania i gdzieś tam między nimi ostatnie bastiony ludzkości. No właśnie, ludzie. Jaką mamy gwarancję, że po apokalipsie ocaleje chociaż garstka?
Jest rok 2033, znajdujemy się w rosyjskim metrze. Nie, nie wsiądziemy w pociąg, by przejechać kilka stacji; nie spotkamy tu również tłumów, które spieszą do pracy, domu, czy też w jakiekolwiek inne miejsce. Jesteśmy sami. Nieprzenikniona ciemność, gęsta tak, że można by ją kroić, otacza nas ze wszystkich stron. Ciszę przerywa jedynie nasz niespokojny, urywany oddech. Ogarnia nas paraliżujący strach, nie możemy się ruszyć. Coraz trudniej jest oddychać, gardło mamy tak zaschnięte, że przełknięta ślina wydaje się być żyletką. Trzeba jak najszybciej wyjść na powierzchnię, złapać haust powietrza, łyk wody, zobaczyć promień słońca. Desperacka potrzeba pcha nas do przodu, biegniemy. W oddali pojawia się małe światełko. Czy to wyjście? Ostatkiem sił przyspieszamy, upadamy, podnosimy się, jeszcze tylko kilka metrów, jasność jest coraz bliżej… Znajdujemy się na stacji. Oświetla ją czerwonawy blask lamp awaryjnych, znajduje się tu kilka namiotów, płonie ognisko, w pobliżu przechadzają się ludzie. WOGN – wysunięta najdalej na północ, zamieszkana stacja moskiewskiego metra. To tutaj żyje i rozpocznie swą podróż główny bohater powieści – Artem.
Narastająca niepewność i mrok to nieodłączne elementy dzieła rosyjskiego pisarza Dimitryja Glukhovskiego, Metro 2033. Świat w nim przedstawiony nie jest już taki, jakim go znamy – wszystko zostało zniszczone w wyniku wojen nuklearnych. Na powierzchni żyć się nie da – panuje tam zbyt duże promieniowanie, a i nowi mieszkańcy ziemi nie są zbyt dobrze do naszego gatunku nastawieni. Ci, którzy mieli szczęście zdążyli skryć się w tunelach metra, teraz tutaj próbują stworzyć namiastkę starego świata. Mimo, i tak już niełatwej egzystencji na dole, pojawia się kolejne widmo zagłady. Stację WOGN atakują potrafiące wpływać na ludzką psychikę, tajemnicze humanoidalne mutanty, zwane przez mieszkańców „czarnymi”. Młody chłopak o imieniu Artem otrzymuje zadanie dotarcia do Polis – serca moskiewskiego metra, by zawiadomić o nowym zagrożeniu. Wyrusza w samotną wędrówkę po ciemnych tunelach, nie zdając sobie sprawy ile niebezpieczeństw może kryć się w ich mroku.
Narrator rozważnie, stopniowo i bez pośpiechu rozwija akcję. Z każdym krokiem, z każdą mijaną stacją dowiadujemy się czegoś więcej. Nie ma tu wielu zwrotów, ale autor stosuje inne, często wręcz absurdalne zabiegi, by poruszyć Czytelnika. Po drodze spotkamy faszystów, świadków Jehowy, rewolucjonistów, satanistów, a nawet wierzących w pogańskiego boga – kanibali. Niesamowite jest jak Glukhovskiemu udało się, poprzez zderzenie tych wszystkich ideologii i religii z rzeczywistością panującą w metrze, obedrzeć je z całego patosu i powagi. Zadziwiające jest, że ludzie, mimo apokalipsy, którą jakimś cudem przeżyli, wywołując konflikty na tle politycznym, ideologicznym, religijnym, czy rasowym, wciąż dążą do samozagłady.
Świetnie wykreowana jest postać głównego bohatera. Poznajemy go jako trochę tchórzliwego, lecz zarazem żądnego przygód młodzieńca, który wyrusza w niebezpieczną podróż, by wypełnić zadanie powierzone mu przez stalkera. Podczas jego samotnej wędrówki możemy zauważyć, że nie jest to kolejny odważny heros, siekący wrogów i nieustannie prący przed siebie. Artem to zwyczajny młody człowiek – bojący się ciemności, nieznanego, wpadający w panikę, podejmujący złe decyzje. I to mnie w nim zjednało – nie jest ideałem.
Metro 2033 to nie tylko mrożąca krew w żyłach powieść o mutantach i niebezpieczeństwach czyhających na chwilę nieuwagi, by nagle wyskoczyć z cienia i porwać niczego niespodziewającego się Czytelnika. Mimo ciągłego napięcia warto jest zatrzymać się na chwilę i zastanowić nad tym, co pokazuje nam autor. Mamy koniec świata i ludzi, którzy schronili się pod ziemią, byle tylko trochę przedłużyć swoje istnienie. Tworzą mikropaństwa, zawierają umowy gospodarcze, zakładają związki i partie, prowadzą wojny. Starają się wieźć życie takie, jakim było na powierzchni. Jedząc szczurze truchła i popijając je herbatką z grzybów wciąż kurczowo trzymają się nadziei, że jeszcze kiedyś zobaczą słońce i uda im się odbudować nowy świat na ziemi. Tylko, że coraz częściej uświadamiają sobie, że ten świat nie należy już do nich.
Lektura Metra 2033 dostarcza niesamowitych wrażeń. Jest fantastycznie wykreowany świat, nietuzinkowe, barwne postaci, wymagające głębszej refleksji pytania i mroczny, pełen napięcia klimat. Odradzam ją, jako książkę czytaną dla rozrywki, czy do poduszki – może okazać się zbyt monotonna. Osobom, które lubią odnajdywać w lekturze drugie dno, a idąc dalej – odważnym na tyle, by skoczyć w jego otchłań- gorąco polecam. Jestem przekonana, że zapadnie w pamięć na długi czas.