Książka Grzegorza Juszczaka pod tytułem „Karcer” jest jedną z wielu historii opowiadających o świecie po zagładzie. Sięgając po nią miałem pewne obawy, a już sama nazwa jednej z ras mutantów – menelsi – zapowiadała chłam. Sama nazwa wydała mi się i głupia, i zabawna. Jednak im bardziej zagłębiałem się w powieść, tym bardziej okazywało się, że zbyt szybko oceniłem tę pozycję. Książka okazała się zaskakująco… dobra. Przyznaję, że świetnie się bawiłem. Ale do rzeczy.
Głównym wątkiem są rozgrywki wewnętrzne pomiędzy ludźmi, którzy żyją w jednej z kolonii ludzkich po zagładzie. Mamy 2147 rok. Świat jest wyniszczony wojną atomową. Po świecie krążą mutanci oraz spotęgowane zjawiska pogodowe. Ludzkość wprawdzie przetrwała w niewielkich enklawach, ale jest podzielona dużymi odległościami. Co więcej, ośrodki te albo nie utrzymują, albo kontaktują się ze sobą sporadycznie. Można powiedzieć, że mamy taki ustrój państw-miast jak w starożytnej Grecji. Jedyną różnicą jest posiadanie nieco lepszej technologii – choć i to zmienia się na niekorzyść ludzkości.
Początkowo sądziłem, że głównym przeciwnikiem będą zoombie-mutanci, zwani menelsami. Jak to z nami często bywa, największym wrogiem człowieka jest drugi człowiek. I to pomimo faktu, że na horyzoncie pojawiają się zarysy nowych niebezpieczeństw.
Główny pomysł Juszczaka polega na tym, że kolonia ocalałych mieści się w dawnym więzieniu. Po latach względnego spokoju i samozachwytu nad jakością życia w kolonii, okazuje się, że życie obiektu wisi na włosku. Brakuje leków, pokarmu, sprzętu do walki z mutantami. Bez ziaren zbóż nie będzie żywności. Hodowla zwierząt które nadają się do uboju również grozi katastrofą. W wyniku chowu wsobnego zwierząt, ich populacja zaczyna się kurczyć, a w wyniku narastających chorób genetycznych, wymiera. Dotychczasowe zapasy lekarstw i broni są na wyczerpaniu. Jedynym rozwiązaniem jest opuszczenie „domowych pieleszy” i zagłębienie się w odmętach dawnego świata. Co z tego wyniknie? Sprawdźcie sami.
Powieść ma wiele zalet. Po pierwsze – ciekawa fabuła. Wszystko toczy się szybko, wciągająco. Pomysł może nie do końca jest oryginalny, ale przyciąga oko. Postaci wydają się być prawdziwe – nie ma w nich jakiegoś bohaterstwa na miarę herosów kina akcji. Wszyscy są na wskroś ludzcy, ze swymi wadami, zaletami i rozterkami. Co rusz natykamy się na rubaszne lub cięte uwagi. Nie da się znudzić.
Po drugie – przemierzanie „podziemnych miast” w poszukiwaniu różnego rodzaju prezentów, przeprowadzono wyśmienicie. Co więcej – bohaterowie co rusz napotykają na nieprzewidziane zdarzenia, co dodatkowo wzbogaca książkę. Gdy już wydaje się, że sprawa zakończy się sukcesem, wszystko się wywraca do góry nogami. Dzięki temu bawimy się przednie i nie do końca jesteśmy w stanie przewidzieć, w którym kierunku zaprowadzi nas Autor. Uwielbiam taką literaturę.
Po trzecie – w pewnych fragmentach czułem się jakbym brał udział w Tomb Riderze. Nie wiem czy wszyscy to czytający wiedzą o czym mówię, ale to była wspaniała gra. Książka ma w sobie ten sam pociągający smak, nieprzewidywalność i mroczny charakter.
Na minus dałbym jednak degradację intelektualną potworów. Dlaczego wszyscy uważają, że napromieniowanie powoduje tylko zniszczenia? Fakt, tutaj mamy ogromny przyrost siły fizycznej, ale okupiony utratą intelektu. Czyż nie lepiej brzmiałoby walczenie z kimś inteligentnym, co najmniej dorównującym nam? No, ale wydaje mi się, że dostrzegłem w „Karcerze” zarys wydarzeń w kolejnym tomie. Bo jestem święcie przekonany, że powieść będzie miała kontynuację. Prawda?
Książkę czytało się naprawdę fajnie. Nie znudziłem się. Nie było w niej jakiś dziwnych tworów, które mogłyby się nie wydarzyć naprawdę. Autor przekonał mnie do swojej kreacji świata. I mogłem się pośmiać i zastanowić się nad tym, jakby sam egzystował w postapokaliptycznym świecie. Tak więc i bawi i uczy. Moim zdaniem to pozycja, którą cieszyć może się każdy czytelnik, bez jakichkolwiek ograniczeń czy tak zwany „ale”. Polecam.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.