Wiecie, że uwielbiam filmy, w których nie brakuje rekinów. Wstyd się przyznać, ale jak do tej pory nie czytałam jeszcze żadnej książki z nimi w roli głównej. Mająca pojawić się lada moment w kinach ekranizacja powieści Altena, to najlepszy moment na to, by nadrobić taką haniebną zaległość.
Czy trzeba jeszcze komuś przedstawiać megalodona, niekwestionowanego króla drapieżników? Ten mierzący od piętnastu do dwudziestu metrów, ważący prawie sześćdziesiąt ton, uzbrojony w blisko dwudziestocentymetrowe, ostre jak brzytwy zęby potwór, to pra pra pradziadek żarłacza ludojada. Imponujące rozmiary i pięć rzędów zębów (aż 276 sztuk), to nie jedyne atuty naszego superzabójcy. Podobnie jak jego współcześni kuzyni słyszał dźwięki o niskiej częstotliwości i wyczuwał kroplę krwi, potu lub moczu z odległości nawet pięćdziesięciu mil. Miał także ruchome nozdrza, więc mógł kierować się w stronę z której nadchodził wabiący go sygnał. Oprócz tego dysponował także ampułkami Lorenziniego, czyli elektroreceptorami służącymi do elektrolokacji, które pomagają nie tylko w wykrywaniu impulsów elektrycznych, ale także w wychwytywaniu zmian temperatury, zasolenia wody i pola magnetycznego. Poza tym był bardzo szybki i miał niesamowitą umiejętność przystosowywania się do różnego rodzaju środowisk. Nie wyobrażam sobie, że można było przed nim uciec…
Oficjalnie ten prehistoryczny rekin panował w oceanach miocenu i pliocenu, ale naprawdę trudno uwierzyć, że mógł zniknąć z powierzchni naszej planety. Dlatego nie ma się co dziwić, że wielu kryptozoologów twierdzi, że ten idealny zabójca mógł przetrwać ukryty w głębinach. Przecież większość oceanów wciąż pozostaje niezbadana, zwłaszcza ich głębsze partie. Być może zamieszkują je więc istoty, których istnienia nie jesteśmy po prostu świadomi. Posiłkując się dosyć popularną teorią spiskową, że megalodony żyją do dziś w Rowie Mariańskim, Steve Alten napisał swoją debiutancką powieść pt. Meg. Potwór z głębin (Meg: A Novel of Deep Terror). Ujrzała ona światło dziennie w 1997 roku i jak do tej pory jest jedyną książką Altena wydaną w Polsce. Musicie jednak wiedzieć, że o megalodonach napisał on całą serię.
Głównym bohaterem powieści jest Jonas Taylor, który podczas tajnej misji wojskowej, której celem było eksploracja Rowu Mariańskiego, dostał ataku paniki. Nikt nie wierzył w to co zobaczył, zrzucając wszystko na karby przemęczenia i słabej kondycji psychicznej. Od tamtej pory Jonas całkowicie poświęcił się badaniom tajemnic megalodonów. Wierząc, że te ogromne rekiny wcale nie wyginęły, wciąż szuka poparcia dla swoich teorii. Gdy więc nadarza się okazja by jeszcze raz zanurkować w batyskafie i spenetrować dno oceanu, postanawia zmierzyć się ze swoim lękiem i podejmuje się niebezpiecznego zadania. Wyprawa, chociaż dostarcza mu upragnionych dowodów niestety sprawia także, że wygłodniała samica megalodona wydostaje się na płytsze wody. Oszalały od nadmiaru bodźców rekin, zaczyna siać spustoszenie pośród morskiej fauny i co gorsza staje się smakoszem ludzkiego mięsa. Ludzkość z jednaj strony pragnie unicestwić drapieżnika, który zabija bez opamiętania, z drugiej jest nim jednak zafascynowana i chce go ocalić. Jak się łatwo domyślić, ani jedno ani drugie nie będzie proste. Ogromny rekin to bowiem śmiertelnie niebezpieczna ciekawostka biologiczna…
Uwolniona z głębin Meg jest potworem, który owszem sieje spustoszenie, ale nie dla samej przyjemności niszczenia i zabijania. Ona po prostu walczy o przetrwanie. Działa instynktownie, bez refleksji czy planowania i to jest w niej najbardziej przerażające. Spotkanie z nią obrazuje bowiem zderzenie z pierwotną, nieokiełznaną siłą, niepohamowanym głodem i bezrefleksyjną agresją, które gwarantującą drapieżnikowi przeżycie. Trzeba przyznać, że rekin został przez Altena przedstawiony na tyle wiarygodnie, że jakoś niespecjalnie przeszkadza nam fakt, że zatapia okręty podwodne, statki i strąca z nieba helikopter.
Urzeczywistniający się koszmar oczywiście ratuje reputację Jonesa i ze zdradzanego przez żonę karierowiczkę, zrezygnowanego wykładowcy, przemienia go w nieustraszonego herosa. Nie targają nim więc jakieś egzystencjalne rozterki, a miejsce pourazowej traumy szybciutko zajmuje na nowo odkryta odwaga i męstwo. Tak jak przystało na bohatera z sci-fi horrorku, musi on utrzeć wrogom nosa, bronić przyjaciół, uratować świat, pokonać potwora i zdobyć kobietę (nową). Wraz z tłumem innych jednowymiarowych postaci, które stanowią zresztą tylko tło dla jego działań, przesuwa się po mapie banalnej i przewidywalnej fabuły. Powieść jest nie tylko schematyczna i wypełniona stereotypami, ale także styl, którym została napisana nie należy do zbytnio wyszukanych. Język autora pasuje jednak idealnie do opowiedzianej przez niego historii o prehistorycznym potworze.
Muszę przyznać, że tę typowo rozrywkową literaturę grozy, po prostu dobrze się czyta. Gwarantuje nam ona prostą i nieskomplikowaną zabawę, pośród tryskającej z rekiniej paszczy juchy. Teraz, gdy już wiem, jak sobie poczynają powieściowe rekiny, pozostaje mi już tylko czekać na ekranizację. Mam nadzieję, że efekciarze z Hollywood tym razem nie nawalą i sprosta moim oczekiwaniom.