Najnowsza powieść Moniki Szwai „Matka wszystkich lalek” słusznie zasługuje na miano najlepszej w jej dorobku literackim. Jestem fanką jej książek. Przeczytałam wszystkie. Autorka musi być bardzo ciepłą i pozytywną osobą o szerokich zainteresowaniach. Widać, że lubi ludzi.
Akcja powieści rozgrywa się dwupłaszczyznowo. W pierwszej odsłonie poznajemy Claire Autret – dwudziestoośmioletnią sympatyczną mieszkankę małej wysepki na oceanie u wybrzeży Bretanii. Dziewczyna pracuje w restauracji należącej do jej rodziny, a z zamiłowania dzierga na drutach i robi przepiękną artystyczną biżuterię. Życie Claire całkowicie zmienia się, gdy odwiedzają ją dwaj młodzi Polacy – Egon i Erwin Zacharzewscy i przekazują jej list od umierającego mężczyzny, który twierdzi, że jest jej biologicznym ojcem. Dziewczyna prosi o wyjaśnienia matkę, ale ta wszystkiemu zaprzecza. Dopiero ojciec, a raczej mężczyzna, którego do tej pory uważała za ojca, wyjawia jej prawdę. Dziewczyna postanawia jechać do Polski na spotkanie z przeznaczeniem. Na miejscu okazuje się, że Jerzy Dzierzbowski – jej biologiczny ojciec jest wspaniałym człowiekiem podobnym z charakteru do tego, który ją wychował. Claire zadomawia się w Polsce. Ciężko jej opuścić gościnny dom ojca i wrócić do Francji, ale tam też jest potrzebna. Trwa przecież sezon i jest całe mnóstwo turystów.
Będąc już w domu, na swojej wyspie, Claire otrzymuje wiadomość, że Jerzy Dzierzbowski zmarł. Wsiada w samolot i następnego dnia jest już w Polsce. Tam czeka na nią kolejna zaskakująca wiadomość. Ojciec popełnił samobójstwo. Był lekarzem i doskonale zdawał sobie sprawę ze swojego stanu. Zostawił Claire w spadku dom, który dziewczyna początkowo zamierza sprzedać. Chce w nim jednak trochę pomieszkać i stopniowo zadomawia się coraz bardziej. Jej gospodarstwo powiększa się o babcię, która od dawna marzyła o powrocie do Polski, szalonego psa Pajtona i dostojnego kota Falstaffa.
A niebawem również o pewnego sympatycznego lekarza.
Równolegle z historią Claire, autorka przedstawia nam też dramatyczne losy Elżuni Szumacher, począwszy od II wojny światowej. Losy Elżuni pozornie nie wiążą się z historią Claire, ale do czasu…
Dziewczynka żyła spokojnie wraz z ukochanymi rodzicami i dziadkami, którzy nie zakłócali jej beztroskiego dzieciństwa opowieściami o okrucieństwach wojny. Elżunia sama musiała poznać jej smak i to w wyjątkowo okrutny sposób. Pierwszym dramatem było zniknięcie ukochanego tacimka, który musiał się ukrywać przed Niemcami. Rodzina, chcąc jej zrekompensować stratę, wysłała ją na kolonie. Okazało się jednak, że to nie były zwykłe kolonie. Na miejscu Eli powiedziano, że na jej rodzinny dom spadła bomba i zabiła wszystkich. Teraz będzie miała nową mamę i nowego tatę. Dziewczynka trafiła do Herty i Otto Widmannów. Jej nowy ojciec był oficerem SS. Mała dość szybko się zaaklimatyzowała i z biegiem czasu zapomniała o polskich korzeniach. Jedyną pamiątką z tamtego okresu życia była lalka Elżunia. Ciekawa jestem czy rzeczywiście kilkuletnie dziecko tak łatwo potrafi zapomnieć o swoich rodzicach? Rozumiem, że to była inna rzeczywistość. Mała była przekonana, że cała jej rodzina zginęła. No i do tego nowi „rodzice” robili jej regularne pranie mózgu.
Lata mijały i mała Elżunia wyrosła na piękną kobietę. Czuła się stuprocentową Niemką. Pewnego dnia spotkała dawną polską służącą, która powiedziała jej prawdę. Ela, a raczej Ilse, początkowo nie wierzyła w ani jedno słowo. Stopniowo jednak pewne ”szufladki” w mózgu zaczęły się otwierać i okrutna prawda do niej dotarła. Musiały jednak minąć kolejne lata aby dojrzała do wyjazdu do Polski. Polska rodzina przyjęła ją z otwartymi rękami. Ilse jednak im nie ufa. Uparcie wierzy w to co latami wpajali jej niemieccy rodzice. Dopiero sublokator matki – Franek zabiera ją do Oświęcimia i tam dziewczyna przeżywa szok. Na jednym ze zdjęć rozpoznaje swojego niemieckiego ojca, który był jednym z oświęcimskich oprawców. I tak z niemieckiej Ilse stała się znów Elą. Została już na zawsze w Polsce, wyszła za mąż za Franka, a po wielu, wielu latach, gdy mąż już nie żył, zamieszkała razem ze swoimi lalkami w Zachełmiu w domu Jerzego Dzierzbowskiego, gdzie jako mała dziewczynka mieszkała przez jakiś czas wraz z niemiecką rodziną.
Książkę gorąco polecam szczególnie ze względu na historię Elżuni Szumacher.
recenzja pochodzi w mojego bloga
http://sladami-ksiazki.blogspot.com/