Twórczość autora poznałam przy okazji jego najnowszej książki „piekło-niebo”, i mimo iż tamta pozycja fabularnie nie oszołomiła mnie jakoś szczególnie, to sposób, w jaki autor zaprezentował w niej Kraków urzekł mnie od razu. Postanowiłam więc sięgnąć po „Powódź” – debiut Fleszara z 2019 roku. Książka jest raczej trudno dostępna, wydało ją małe wydawnictwo i raczej próżno jej szukać w serwisach typu Legimi czy empikGo. Skusiłam się zatem na dostępną w bibliotece wersję papierową, co czynię rzadko.
Kraków opętany ulewami walczy z powodziami. Miasto jest niemal sparaliżowane i wszystkie oczy zwrócone są kataklizm. W tym zamęcie, wyskakując z okna, popełnia czterdziestoletni Kuba Modzelewski, aspirujący dziennikarz muzyczny, inspirujący się Tomkiem Beksińskim. Kris, żołnierz i przyjaciel z dzieciństwa Kuby, po znalezieniu listu pożegnalnego samobójcy, dochodzi do wniosku, że w śmierci Kuby nie wszystko jest jasne. Razem z dwójką nastolatków – ciekawską, inteligentną i przesympatyczną Mariką oraz Kamilem – komputerowym geekiem, próbuje odkryć prawdziwe przyczyny odejścia przyjaciela.
Fabuła książki osnuta jest wokół tematyki „snuffingu” – filmów ostatniego tchnienia. To wąska i najbrutalniejsza odsłona branży pornograficznej. Gdy zorientowałam się, o czym będzie powieść, miałam ochotę ją porzucić – to stanowczo za wielki, za groźny i zbyt śmiercionośny temat, żeby można było czytać o nim w powieści. Na szczęście autor podszedł do niego z dużym wyczuciem, nie zagłębiał się w mroczną istotę zagadnienia, nie uwypuklił go w zniesmaczający czy obrazoburczy sposób. Dzięki temu oszczędził czytelnikowi przykrego, uderzającego w najniższe instynkty odbioru powieści. Kris, tropiąc wątek śmierci przyjaciela, prześlizguje się wokół tej tematyki, dociera do sedna, a jednak dzieje się to gdzieś obok toczącego się śledztwa. Można powiedzieć, że snuffing jest sprytnie zatopiony w powodziowej fali nękającej miasto. Wiemy, że jest, ale nie musimy się nim ubabrać.
„Powódź” z pewnością jest mrocznym, trzymającym w napięciu kryminałem, z ciekawą akcją, nieszablonowym wątkiem i dobrze wykreowanymi bohaterami. Pojawia się tutaj również Wit Nawrocki – policjant, którego miałam nieszczęście poznać w „piekło-niebo”, ale jego rola w zdarzeniach jest raczej zmarginalizowana. W powieści pojawia się też niewielki wątek obyczajowy, głównie dotyczący Krisa, który bardzo dobrze komponuje się z całością. Autor bardzo celnie uchwycił też zachowania współczesnej młodzieży – ciekawych świata, często bardzo inteligentnych młodych ludzi, którzy czują się bardzo wyobcowani w środowisku, porzuceni emocjonalnie przez najbliższych, szukający różnych sposobów rozładowania emocji i możliwości zwyczajnego pogadania z kimś, kto okaże im odrobinę zainteresowania. Marika bardzo dobrze oddaje tutaj obraz wielu współczesnych rodzin, w których rodzice skupieni są na karierach i samych sobie, a dziecko jest tylko niewygodnym dodatkiem do nich.
Wspomnę jeszcze, że powieść nie jest zbyt rozbudowana. To ledwie 200 stron z małym wąsem, ale dzięki temu zyskujemy nienużącą historię, skoncentrowaną na sednie sprawy, bez przydługich i niepotrzebnych dygresji. Niestety, akcji kierowanej z dachu "Frycza" nie kupuję :) Autorowi udało się połączyć ciężką tematykę z lekkim stylem i dowcipnymi dialogami, co bardzo mi się podobało.
„To jest Kraków, gdzie nad Wisłą słońce rzadko kapie złotym miodem, bo królują tam opary smogu i zapach gnijącej roślinności. W nich kryje się tajemnica”.
Oczywiście znowu przyznaję duży plus za obraz Krakowa. Autor opisuje to miasto jak nikt inny, komu zdarzyło się lokować akcję powieści właśnie w grodzie Kraka. Tym razem w dużej mierze poruszamy się w dzielnicach Dąbie i Grzegórzki, dużo czasu spędzamy na wałach wiślanych i jemy słynne kiełbaski z niebieskiej nyski. Tyle że obecnie miejsce zwane „basenem Polfy”, na którym dzieje się lwia część akcji powieści, jest już odremontowanym, nowoczesnym i luksusowym obiektem rekreacyjnym i nazywa się „Przystanią na Eisenberga”…
Śmiało polecam amatorom kryminałów, zwłaszcza jeśli szukają w tematyce kryminalnej czegoś innego, nowego. Mnie powieść podobała się dużo bardziej niż „piekło-niebo”.