"Kawiarnia pełna marzeń" Agnieszki Lis to moja kolejna świąteczna opowieść wysłuchana jeszcze przed wigilią. Muszę przyznać, że typowo świątecznej atmosfery jest tu malutko, ale autorka postawiła na miłość, przyjaźń, dobroć i wsparcie wobec drugiego człowieka, które są charakterystyczne dla powieści bożonarodzeniowych. Co prawda nie znajdziemy tu żadnych fajerwerków, ani spektakularnych zdarzeń, które uczyniłyby tę książkę wyjątkową, ale słuchało się jej przyjemnie szczególnie podczas przedświątecznej domowej krzątaniny.
Wcześniej skusiłam się na "Marcepanową miłość" i dzięki temu grono powołanych do życia bohaterów nie było mi obce, zaliczyłam jedynie przeskok czasowy do okresu bezpośrednio sprzed narodzin małej Zuzanki. I co ciekawe, "Kawiarnia pełna marzeń" nieco bardziej mi się spodobała. Tym razem dwie zaprzyjaźnione rodziny Klemensa i Arkadiusza oraz ich dzieci i wnuki zaprosiły mnie do swojego życia. Od tej pory stałam się uczestnikiem ich barwnej codzienności. Towarzyszyłam Dagmarze w chwilach, gdy została zwolniona z pracy w korporacji, kibicowałam jej przy rozkręcaniu nowego biznesu, w którym wielką pomocą służyli jej teściowie oraz byłam świadkiem przyjścia na świat małej Zuzi - córeczki Justyny i Czarka oraz obserwowałam dość osobliwy remont ich domu, w którym czynnie uczestniczył Paweł - sąsiad nadużywający "kuchennej łaciny". A to wszystko w okresie od końca lata aż do Bożego Narodzenia...
Warto tutaj zauważyć, że przedświąteczny czas jest stworzony do rozwiązywania problemów i sprzyja spełnianiu marzeń. Przekonuje się o tym Dagmara, kiedy jej wymarzona kawiarnia zaczyna działać i wyjątkową, smaczną kawą przyciąga coraz więcej klientów. Nie byłoby to jednak możliwe bez pomocy oddanych przyjaciół i rodziny. Czy uda się zorganizować tegoroczną wigilię właśnie w nowo otwartym lokalu przeczytacie w książce.
Powieść nie zachwyca, czego można się było właściwie spodziewać po tym, jakich wrażeń dostarczyła mi "Marcepanowa miłość". Bohaterów przyjęłam ze wszystkimi ich wadami oraz zaletami i nie wiem jak to się stało, ale nadużywający wulgaryzmów Paweł aż tak bardzo mnie nie irytował. Tym razem to Dagmara, kobieta silna, poniekąd także przebojowa, która biernie ulegała wszelkim sugestiom i podszeptom swojej ekscentrycznej teściowej ewidentnie grała mi na nerwach. Co prawda niektóre wątki są zupełnie w porządku, podobnie jak i wartości, które należy cenić i o które trzeba dbać, ale to zdecydowanie za mało, aby można było ocenić książkę jako wartościową.
Historia jest przegadana i niezbyt ambitna. Sam pomysł na fabułę wydał mi się intrygujący, ale kompletnie zawiodło wykonanie. Z jednej strony jest to życiowa historia, wiarygodna, ale niedostatecznie przemyślana, płytka, jakby pisana na tempo. To już druga "świąteczna" książka Agnieszki Lis, co do której mam takie mieszane uczucia. Chwilami ma się wrażenie, że autorka stawia na ilość, zamiast postarać się o jakość wykonania. W tej sytuacji chyba podaruję sobie "Magiczny czas", kolejną opowieść "świąteczną", która po raz kolejny zaprasza nas na łono obu rodzin. Mając na względzie dwie poprzednie części obawiam się, że magii Bożego Narodzenia na pewno tam nie znajdę. A szkoda...